niedziela, 30 września 2007

raz się błysnęło...

    ... nad powiatowym w piątek i moje stałe łącze szlag trafił. W sobotę nie dało się usterki naprawić. No nie i już... Firma, z którą mam podpisaną umowę nawet się do odpowiedzialności nie poczuwała. No to dzisiaj faks z rozwiązaniem umowy dostali i rach - ciach sygnał właśnie się pojawił... Nie ma to jak odpowiednia motywacja.
Mam nadzieję, że nie będę już co trzy tygodnie internetu pozbawiana ;)

czwartek, 27 września 2007

pogoń za chwilą intymną

    Lubię Twój dotyk. Bardzo lubię Twój dotyk. Dla dotyku stworzona jestem i dotykiem swoje światy stwarzam. Lubię, kiedy jesteś blisko. Bliziutko. Jak najbliżej. Tak, aby ciała granicę swojego jestestwa zacierać mogły... Dotykiem stając się i istnieniem...
Chciałabym móc czas zatrzymać w jednej z tych krótkich chwil, kiedy możemy być razem. Razem tak blisko ponad czas i miejsca. I ludzi... I ponad decyzje i rozwagę. Pragnieniem jedynie siebie wyrażając...
Czy bycie już zawsze oznaczać będzie dla nas  pogoń za chwilą intymną, wykradaną dobie? Tak bardzo chciałabym móc znowu być tak po prostu. Nie myśleć o której godzinie... Chciałabym, bo czekam... Bo muszę... Na Ciebie. Na dotyk. Na siebie. Tu. Zbyt długo. Już nawet nie czasem...

na wesoło

    "Rok 2012. Armia odrodzonego imperium rosyjskiego podbiła już prawie całą Europę.
Ostatnie niedobitki NATO rozpaczliwie bronią się na Skale Gibraltarskiej.
Generalissimus Putin podchodzi do ogromnej mapy kontynentu i z dumą spogląda na swoje zdobycze.
- Wszystko moje! - mruczy z zadowoleniem.
Nagle jego uwagę przykuwa niewielka żółta plamka w Przywiślańskim Kraju.
Zadowolenie generalissimusa w mgnieniu oka zmienia się we wściekłość.
- Co to jest! - cedzi ze złości poczerwieniały Putin.
Cały sztab generalny zamarł strwożony w bezruchu. Nikt nie ośmielił się przerwać tej złowieszczej ciszy.
- Co to k...wa jest! - wrzasnął Putin.
Na te słowa wystąpił głównodowodzący marszałek i bijąc wiernopoddańcze pokłony z duszą na ramieniu odpowiedział:
- Wybaczcie wasza dostojność, to Wietnamczycy nadal bronią warszawskiego Stadionu..."

środa, 26 września 2007

leczymy...

    ... katar dwulatka i własne emocje. Te emocje, które każdy dzień nam przynosi. Te od rana do nocy z tęsknotą związane... I z czekaniem.
Siedzimy, rozmawiamy, jesteśmy po prostu. Sobą. Ze sobą. O sobie rozmawiamy. Jesteśmy...
Jednym słowem: urlop :)

wtorek, 25 września 2007

Chcesz pomóc biednemu? Wstydź się!

    W zeszłym tygodniu najszczęśliwsza sprezentowała nam lodówkę. Dużą. Ogromną. Prawie dwumetrową z ogromną, pojemną zamrażarą. Cudo.
Ponieważ nowe cudo miało być w sobotę przywiezione, chcieliśmy w ciągu tygodnia znaleźć nabywcę na poprzednią. Dobrą, dobrej firmy, ale tradycyjnych rozmiarów z zamrażalnikiem tylko....
Traf chciał, że przyszła do mnie sąsiadka z dziećmi, żeby się szkraby pobawiły, a i ona chciała się nowiną podzielić - będzie mieć wreszcie podłączone światło. Po jedenastu latach światło mieć będzie... Dzięki staraniom sąsiadów i opieki społecznej.
Rodzina biedna i trochę niezaradna, więc chociażby ze względu na dzieci (dwa miesiące od dwulatka starsze) szkoda nie pomóc...
Delikatnie spytałam, czego nie ma i co będzie sobie musiała ze sprzętu zgromadzić. Pytanie okazało się głupie, a odpowiedź prosta - wszystko.
Jeszcze tego samego wieczoru postanowiłam z mężusiem, że lodówkę im damy, o ile chcieć będą. Sąsiadka chciała. Ucieszona, rozpromieniona, szczęśliwa. W sumie - nie dziwię się.

No i się zaczęło... W sobotę po nią przyjść nie mogą, bo wyjeżdżają. W niedzielę nie przyjdą, bo to przecież niedziela jest i odpocząć muszą. Z poniedziałku z rana nie ma co za takie rzeczy się brać, a wieczorem sąsiad mężusiowi oświadczył, że "teraz to po piwo leci i jak się wyrobi to po te lodówke wdepnie"...

No i czekam. Czekam ja. Czeka lodówka - wymyta, wypucowana, wywietrzona. Od soboty czekamy...

I co teraz zrobić? Przeprosić za propozycję  niemoralną? Znieść trzy piętra niżej i przeprosić za zwłokę? Szukać kupca? Czekać?... Zapytać, czy w depnąć raczą?...
Nie wiem. Wiem jednak, że czuję się głupio w obecnej sytuacji i jest mi wstyd, że ośmieliłam się zaproponować pomoc...

poniedziałek, 24 września 2007

duuzia kupa...

    Pogoda śliczna i całe dnie można na powietrzu spędzać, a spacer po parku to rzecz o tej porze roku i przy obecnej temperaturze najprzyjemniejsza z możliwych.
Można kasztanki z dwulatkiem zbierać, można po liściach nogami szurać, można wiewiórkę karmić orzeszkami laskowymi, można rowerkiem jeździć siłą nóżek dwuletnich, można w psią kupę wdepnąć...
Tak. To również jest możliwe. A nawet prawdopodobne. Czasem to nawet na trawnik nie trzeba wchodzić, bo alejka wygląda, jakby stado kucyków przeszło.
No czyli czasem to tak swojsko jest! I z zapachem naturalnym. Nic tylko cieszyć się, że powrót do natury nam się zaczyna wyraźny robić.
W zasadzie to już nawet parki i klomby miejskie jakby tylko dla tych psów. No bo jeśli ktoś odważny, niech na trawie stanąć spróbuje!... A właściciele czworonogów wyszczekani niby ich pupile. No wszak psy muszą... No muszą... I oni też muszą pewne rzeczy robić, ale o tym najwidoczniej nie wiedzą... Straż Miejska też musi, ale im się za psimi, za przeproszeniem... kupami ganiać nie chce. No i to rozumiem. Wszak robota śmierdząca nieco...
I tak sobie spacerujemy i przyrodę podziwiamy... dwulatek co krok się zachwyca i ekscytuje - a to dwie wiewiórki, a to stado ptaków, a to śliczne liście, a to duuuzia kupa...

niedziela, 23 września 2007

edukacja językowa czasów minionych

    Trzeba nie myśleć, aby przez cztery lata nie powiedzieć słowa w języku, który znało się dobrze. Trzeba nie myśleć, żeby przez cztery lata nie powiedzieć słowa w języku, który znało się dobrze i pracowało w ramach zastępstw w firmie, gdzie głównie tym językiem trzeba było się posługiwać. Trzeba nie myśleć zaprzepaszczając ogrom pracy w tę naukę włożony. Trzeba być mną, żeby to zrobić...

Dwulatek ma nowy przebój - piosenkę w wersji niemieckiej. Dwulatkowi podoba się piosenka. Nawet śpiewać ją próbuje. I ja po czterech latach spróbowałam... Właśnie - spróbowałam. Hm... język nie tak giętki, akcent żałosny, ekspresja słowa żenująca...

Jak pomyślę o systemie nauczania języków obcych w szkole lat minionych, chociaż nie tak w czasie odległych, ogarnia mnie przerażenie. Przerażenie i systemu nauczania języków dotyczące i przerażenie ze względu na ogrom głupoty własnej.
A jak wyglądało nauczanie języków w "moich" szkołach? Prosto. W szkole język rosyjski, do którego nikt wagi nie przywiązywał. Ani nauczyciel języka, ani uczniowie, ani rodzice. Bo i po co? Przecież ten przedmiot był nacechowany negatywnie. Natomiast w liceum zostaliśmy rzuceni na głęboką wodę konieczności uczenia się od podstaw dwóch języków. Dwóch. Od razu. Przecież można program przeładować materiałem ogólnym, dołożyć mnóstwo godzin profilowanych i dodać naraz dwa języki od podstaw. W sumie... chyba byśmy podołali. Byśmy... gdyby trafiły się rozsądne lektorki. Trafiła się jedna rozsądna. Zatem wyszłam z liceum z dobrą znajomością języka niemieckiego, którego naukę latami kontynuowałam oraz znajomością mniej niż średnio zaawansowaną języka angielskiego, którego naukę dopiero potem, potem podjęłam. I nigdy nie opanowałam równie dobrze.
Nawet miałam znajomych niemieckojęzycznych. Nawet do der Spiegel czasem zajrzałam. Nawet portale niemieckie wertowałam.
A potem mi rozum odjęło...

Idę wyciągnąć repetytoria i testy! I przestaję myśleć o szczęściu młodzieży, która program ma okrojony, profile w większości z nazwy, a języki na wysokim poziomie od klas najmłodszych.
Wszak przede wszystkim mojej winy ogrom w tym ogromny...

sobota, 22 września 2007

taki...

     Kąpiel wzięłam długą, długą i gorącą okropnie. Ale relaks... Hm... jak ja lubię weekendy, kiedy czasu mam jakby dwa razy więcej...
Teraz jest mi gorąco i błogo i dobrze bardzo, bardzo... I zapachami otulona caluteńka jestem. I sama już nie wiem, czy to aromaterapia, czy fitohormony, czy też ten gorąc, czy raczej wieczór taki... taki...
I popijam wytrawne, czerwone i książkę biorę, i do łóżeczka zmykam...

... i wieści z alkowy... jutro nie będzie ;)

lubię...

    Lubię pierwsza usypiać. I wtulać się całą sobą i czekać, aż sen przyjdzie. I ciepło czuć lubię i oddech. I mieć pewność, że ktoś mnie tuli świadomie i z chęcią. I słyszeć serce i serce. I dotyk czuć lekki.  I zapach tej ciszy, światłem ciepłym otulonej. I w takim śnie - półśnie się taplać i lewitować pomiędzy snami. I leżeć i w sen zapadać. Czuć lubię bliskość absolutną i myśli słyszeć wyraźnie.
Lubię pierwsza usypiać, i czuć, że patrzy i czuć, że mnie otula. I mogę być wtedy spokojna i nie muszę nad jego snem czuwać...

na biało

    Biała herbata, biała filiżanka, białe myśli już dzisiaj... Odpoczywam!
Biały, ogromny prezent stanął w wybranym miejscu. W białej kuchni... Która miała być przemalowana. Nawet palety przejrzałam, nawet kolory wybrałam... I pomyślałam, i zostawiłam na biało...

I czytam, i ciszę kontempluję. I dobrze mi ogromnie!

piątek, 21 września 2007

już nie...

    Snu mi już nie zakłóca. Oswoiłam i siebie i wszechświat?... I nawet chłód otulający mnie nocą wzbudza już inne emocje.
Tęsknię okropnie. I nagle. Gdy napoczynam kawę, gdy portfel Jej (mój) gładzę, gdy myśleć przestaję... Gdy radio włączam i gdy zasypiam.
I sił do Niej iść jeszcze nie mam. Ale już płakać mogę. I płaczę...
I pogodzenie przychodzi powoli... I tęsknię i czekam... I chyba dlatego się już nie boję...

Dzisiaj dzień taki piękny i taki szczególny... Równe pół wieku nas dzieliło... A teraz już nic... Tylko ta wieczność...

czwartek, 20 września 2007

życie wirtualne = życie realne?

   Decydujemy się na pisanie bloga z różnych powodów. Ktoś czuje potrzebę słowa, ktoś ma natłok myśli, a nie ma się z kim nimi podzielić. Ktoś szuka wsparcia, ktoś pomocy... Normalnie... jak w życiu. Dalej wiemy, jak jest - wybieramy kategorie, piszemy, pojawiają się komentarze, za nimi znajomości wirtualne.
No sielanka po prostu! Dajemy z siebie tyle, ile chcemy, poruszamy tematy, które chcemy, odpowiadamy, albo nie.
Niby twórczość, ale taka ślizgająca się po życiu mniej lub bardziej. I to życiu własnym. Właśnie... życiu! Ale w życiu jesteśmy cały czas, nie możemy się wyłączyć, przestać żyć, skasować komentarza, zatem i nasze cechy są bardziej widoczne. Nie tylko te dobre są widoczne...
W blogach co prawda cechy nasze ujawniają się również, jednak zawsze można przestać czytać kogoś, z linków usunąć i znajomość zakończyć, gdy one nam przeszkadzają.
Niby tak, ale co robić z takimi osobami, które niczym robaki toczą i toczą i zgnilizną swoją świat blogowy zatruwają? Ich główną działalnością jest komentowanie innych, rzucanie słowami ostrymi i bolesnymi? Komentarz niby można usunąć, ale po co? Można notkę o nich napisać, ale ile razy? Osoby te zatruwają życie ludziom z... zazdrości? Bo ich jest inne? Bo można kogoś zranić bez konsekwencji? Bo jad sączyć łatwo i daje to im satysfakcję ogromną? Ale po co? Czy jest to odreagowanie własnych frustracji z życia realnego? Czy może jest to jeden i ten sam świat?...

    Olu, musiałam to napisać, bo nie wiem, nie rozumiem, zdzierżyć nie mogę...

środa, 19 września 2007

wygrana w Lotto

    O kasie będzie dziś! Tak. O kasiorze ogromnej. Takiej, co to sen z powiek spędza. Hm... a może spać spokojnie pozwala?... tak czy siak, o forsie będzie, o pieniądzach znaczy... No zwał, jak zwał - o sześciu milionach.

Dzisiaj pogoda słoneczna, więc i spacer mieliśmy długaśny. I tak sobie chodziliśmy i chodziliśmy i nagle rzuciła mi się w oczy reklama Lotto. Ha! kumulacja w Lotto. Nigdy niczego nie wygrałam, mężuś ma nawet spiskową teorię dotyczącą wygranych... Ale dzisiaj mnie coś podkusiło i weszłam. Weszłam i od progu mówię, że przyszłam skreślić liczby takie, co to wygraną przyniosą i w związku z tym odpowiedni druczek chcę. Taki, co to te szczęśliwe liczby wspomoże. Pani się uśmiechnęła i mówi, że jak liczby - pewniaki to i druczek musi być odpowiedni. Wyszperała, wyciągnęła ze środka, ja dłoń poinstruowałam, że mistrzowsko ma kreślić i bez wahania jakiegoś.

Umówiłyśmy się na odbiór z rana w piątek...

A teraz siedzę i rachuję i nijak mi się te sześć milionów dużą kwotą nie wydaje. Temu to, temu tamto i to i owo i jeszcze to...  I nie dość, że sumka skromna bardzo, to jeszcze z planowaniem wydatków poszaleć nie można, bo niech no ktoś jeszcze taki druczek ma i rękę z liczbami mistrzowskimi...

PS. Poza tym czuję się dobrze :DDD

wtorek, 18 września 2007

Czyje jest to dziecko moje?

    Spędzam z dwulatkiem dnie całe i obserwuję drania bacznie. I ogarnia mnie zdziwienie coraz większe... Jeszcze niedawno przechodził okres fascynacji wszystkim, potem przyszedł czas zadumy nad światem, zniszczenia, egocentryzmu i ten ostatni (najcięższy) apodyktyczności pełen...
A teraz widzę dwulatka, który mówi zdaniami pełnymi, niektóre tylko głoski zniekształcając, ewentualnie w pośpiechu gubiąc coś... Ba! mówi... toż on tworzy historie niesamowite, wręcz sensacyjne.
Ze szczegółami powtórzy kto robił co i co mówił, nawet bajkę zarysuje. Zabawy wymyśla przeróżne, reguły samemu ustalając. Zabawy ciekawe i zmyślnie prowadzone.

I tak siedzę od dni kilku i patrzę na tego chłopczyka wyrośniętego, co to mądralą jest takim i słucham, i podziwiam, i pytanie sobie zadaję, czyje jest to dziecko moje...
Wszak moje maleństwo to takie maleńkie było jeszcze niedawno i ciche, z uwagą rozproszoną przez wszystko... I takie bezbronne, głupiutkie, na cycu jedynie skupione...

I tak siedzę, i patrzę, i podziwiam, a dwulatek wieżę budując, albo rysując maziaje w bloku rysunkowym opowieści snuje, co robił, gdy dzidzią był malutką... Twierdząc oczywiście, że wszystko pamięta doskonale ;)

poniedziałek, 17 września 2007

reaktywacja

    Od dzisiaj wśród żywych już jestem. Istną reaktywację przeżyłam! Podkusiło mnie bowiem dzisiaj wstać z łóżka i przechodząc przez całe mieszkanie, wejść do kuchni...
No żesz!... co krok to zdrowsza byłam, temperatura coraz bardziej wyrównana, a ciśnienie z niskiego wyższe i wyższe! Nawet właściwy tembr głosu wrócił i w rękach wszystko utrzymać mogłam. Wszystko, tzn. płyn do mycia kuchenki i ścierę, odkurzacz, szczotkę, detergenty, wór ze śmieciami i wszystko pozostałe... Chłopakom się oberwało, mieszkanie pachnieć zaczęło, ale jakoś po takim zrywie głupio było wrócić do łóżeczka... I tym sposobem po odgrużeniu i odszczurzeniu mieszkania, wzięłam się za obiad.

Mężuś tylko kątem oka zerkał, że tak szybko stanęłam na nogi, a maluch trochę zasmucony, bo zabawki walające się wszędzie uprzątnąć musiał. W zasadzie to się nawet nie cieszyli z mojego cudownego powrotu do zdrowia...

PS. Uff... takich skurczów brzucha od porodu nie miałam... (Takiego zimna też od tamtego momentu nie czułam...)  Nie wiem, co to było, ale nie polecam.

sobota, 15 września 2007

głównie leżę...

    Mężuś zmarznięty i przejęty bardzo wrócił do domku o 14. Czyli cale pół dnia wcześniej... Ja leżę na sofce, pod ciepłym kocem, w grubych skarpetach i... choruję. A właściwie próbuję się leczyć. Ale nie wiem, co leczyć najpierw.  Jest mi zimno przeraźliwie i ogrzać się nie mogę. Nawet gorączka mnie omija, i ciało utrzymuje zawrotną temperaturę 35...
Tak więc choruję. I leżę. I czytam. A czytając popłakuję. Popłakuję i dlatego, że wszystko mnie boli i dlatego, że leżę i dlatego, że czytam, ale również dlatego, że czytam "Katedrę w Barcelonie"...

piątek, 14 września 2007

mętlik

     Słońce dzisiaj się pokazało i natchnęło mnie optymizmem. Byliśmy i na placu zabaw i w parku i koło fontanny i wszędzie, gdzie można jeszcze z dwulatkiem pójść. Cudownie!...

A teraz właśnie mężusiowi tłumaczę, że ma on zaległy urlop i może go spożytkować jeszcze w tym miesiącu, co z resztą obiecał... Ale jakoś mężuś mi się miga... Hm... No i nawet jutro pracuje... Jak ja tego nie lubię.

Co do reszty, mam dzisiaj mętlik w głowie i im późniejszy wieczór, tym ten mętlik jakby większy...

czwartek, 13 września 2007

"zażarta na ten świat niezgodo...

    ... z którą rozstałam się tak młodo powróć, ogrzej mnie!"
I spraw, żeby nie było już na świecie takich dzieci, jak ten chłopczyk dzisiaj w sklepie... Żeby on nie miał takiej za małej kurteczki i czerwonych z zimna rączek, i buzi smutnej i takiej życiem przeoranej, i żeby przy swoich sześciu latach był małym, beztroskim dzieckiem.
I żeby ta miła staruszka, co to ją w mięsnym widziałam, nie musiała już nigdy kupować trzech plasterków wędliny z promocji i żeby nie musiała z takim żalem wysupływać tych kilku miedziaków z portfelika...

środa, 12 września 2007

zapach drewna

    Podszykowałam sobie dzisiaj wcześniej obiad. Nawet natkę pietruszki już z rana pokroiłam, żeby mieć więcej zrobione i zajęłam się zabawą z dwulatkiem. Siedzimy, czytamy, jest nam beztrosko. Do naszej beztroski zaczyna nagle wkradać się zapach drewna. Miły zapach drewna. Coraz silniejszy zapach drewna... Lubię ten zapach...
Nawet pomyślałam, że ktoś miło spędza czas przy kominku...
No i olśnienia dostałam! Toż nikt w kamienicy kominka nie ma! A nawet gdyby miał, to zapach palonego drewna przez ściany nie przenika...
W ułamku sekundy znalazłam się w kuchni... A tam... pięknie opalona już i dymem otulona deska z pokrojoną natką, przez pomyłkę zostawiona na kuchence obok palników...

Czyli sobie pracę w kuchni dzisiaj podgoniłam z rana...

wtorek, 11 września 2007

zmysłowo mi...

    Jazz mnie kołysze... Senny i on dzisiaj, i ja. Spowalnia obieg krwi, nie pobudza zmysłów. Jane Monheit ciągnie dźwięki i wyciąga, wyciąga je....
W filiżance herbata jaśminowa pachnie cudownie i aromat wokół mnie rozsiewa słodki. Wycisza... Myśli nawet uśpiłam już.
Dobrze mi w takiej stagnacji i dźwięku wolnym, zwolnionym, zmysłowym tak bardzo i delikatnym tak... Niczym ledwo uchwycone pocałunki... tak delikatne, że niby ich brak...
I zmysłowo mi, choć bez zmysłów...

poniedziałek, 10 września 2007

cytat z Bauscha

    "Ludzie uważają, że szczęście to życie na wsi, na prowincji. Ale nic podobnego. To pogoda. Śliczna pogoda. Łagodny klimat tu, wewnątrz, w sercu."

niedziela, 9 września 2007

piętno pani Bovary

    Współczesna kobieta ma coraz silniej wyryte piętno pani Bovary. A może świadomie nią się staje?...

Współczesna kobieta nie może żyć u boku partnera i twierdzić, że jest szczęśliwa. Co to, to nie! A jeśli jej się to zdarzy, tłumek przyjaciółek natychmiast do porządku ją przywoła. Mąż z natury musi być zły i tępawy. Powinien mało o niej wiedzieć i tworzyć sytuacje oszustwom sprzyjające. Tak... ociężałość umysłowa wraz z obrączką jakby się u niego pojawia.
Co do uczuć natomiast... hm... no to tak nie przystoi po kilku latach małżeństwa do miłości przyznać się. Zwłaszcza, gdy w kółku znajomych kilka rozwódek się znajduje. A fuj! - męża kochać to zbrodnia ogromna. No można go lubić i czasem to nawet bardziej, ale kochać to nie.
Co innego, gdy kochanek jest na horyzoncie. Jego to ubóstwiać trzeba i koniecznie wszystkim mówić o serca uniesieniach należy. Kochanek nie musi mężowi dorównywać, bo już samo bycie kochankiem udoskonala... A gdy jest on żonaty... to tym bardziej na kochanka się nadaje!
Tak... domem zajmować się to wstyd. Do zapędów macierzyńskich przyznawać się nie wolno.
Toż my jedynie na muzy miłości stworzone!
A jeśli jeszcze jakieś przeszkody na drodze się pojawią, to miód na serce przyjaciółek. Zwłaszcza gdy to z kochankiem problemy... A i jego też w stosownym czasie rzucić należy, bo to grzech tak w rutynę popadać!
Dobrze również, gdy same się w sprawach pogubimy. Ale wtedy do przyjaciółek z miejsca biec trzeba!

Współczesna kobieta taką Emmą być powinna...
Tylko taką z dyplomem, pieniędzmi własnymi i wianuszkiem przyjaciółek szczerze zainteresowanych...

bezdzietni chwilowo

    Mężuś poszedł dzisiaj do najszczęśliwszej dwa słoje miodu zanieść.
Zaniósł, a jakże! czemu by miał nie zanieść?... Wszak do teściowej swojej chodzić najwyraźniej lubi.
Przy okazji sernik zjadł, kawę wyżłopał i dwulatka u niej zostawił...
Dwulatek nawet przewidział, że u baby Ani chciał będzie zostać, bo jakoś tak przypadkiem kilka swoich szpargałów wziął...

I tym sposobem bezdzietni niejako jesteśmy.
Cicho... straszliwie jakoś tak się w domku zrobiło...

sobota, 8 września 2007

figurka nieszczęsna

    Czy znacie takie historie, że przestawia się jeden przedmiot i po godzinie dzieją się rzeczy, których już sami kontrolować nie jesteśmy w stanie?
No właśnie...
I takim oto sposobem załatwiłam sobie pracę na całe popołudnie i wieczór.

Obecnie nie mam w domu nawet jednej bakterii, kurz został zduszony w zarodku, wszystko lśni i pachnie. Nawet posadzka w łazience pod wykładziną, jak i ona sama z resztą i to nawet po stronie spodniej...
Szafy przetrzebione. Sterty ręczników, firanek, zasłon, ścierek, obrusów i innego dobra najróżniejszego dołączone do materaców zostały i czekają na nowych właścicieli.
Dwulatek ma zabawki pogrupowane w nowych pudełkach, a koty boją się wejść do kuwety, bo została całkiem ich zapachu pozbawiona.

Siedzę i zastanawiam się nad tym wszystkim...
Przysięgam!! zanim przestawiłam tę feralną figurkę Murzynki, stojącą przy książkach, naprawdę w domu panował ład i porządek i nic nie wskazywało na jakiekolwiek sprzątanie...
Mężuś i dwulatek nieco zdezorientowani patrzą na mnie i się nadziwić nie mogą. Koty wolą z kuchni nosów nie wystawiać...
A ja po głębszym zastanowieniu, wprowadzam od teraz nową zasadę - gdy masz w domu feng shui, nie przesuwaj nawet kurzu...

piątek, 7 września 2007

dwulatek w oczach Onetu

    hihihiii Onet najwyraźniej dwulatka lubi :) Właśnie zobaczyłam, że i jego blog polecony!

piątek

    Dzień paskudny i mokry. Deszcz leje i leje, a gdy tylko lać przestaje, to zwyczajnie pada, albo kropi. Obrzydlistwo! Rano udało nam się jednak wyjść na spacer do parku,  z parasolami co prawda, ale jednak.
A w parku... przeraziły mnie te mokre kasztanowce, chore i w dodatku liści nie mogące zgubić zgodnie z prawami przyrody. W alejkach natomiast pełno kasztanów w łupinkach, pękniętych zaledwie, bo dojrzeć nie zdążyły. Głodne wiewiórki przybiegały, ku uciesze dwulatka, prosząc o jedzonko. Nawet sikorki zaczynają już do parków miejskich przylatywać... Smutno jakoś tak...

Olejki eteryczne w cały domu rozstawiłam. A z wazonu śmieją się do nas swoją czerwienią soczystą cynie. Udało mi się je dzisiaj kupić. Jak nawiedzona nie wiedziałam, ile tych bukietów wziąć, bo cynie lubię ogromnie, a coraz mniej ich na świecie...

Dobrze, że piątek dzisiaj...

czwartek, 6 września 2007

wracam

Do życia wracam wolno.
Pomaleńku...
Z rękoma w geście pokoju
i głowa uniesioną,
aż kark boli...
Kręgosłup mam nadal prosty.

cisza

    Cisza moja codzienna w tej godzinie, jak co dzień...
Dwulatek śpi pod pierzynką słodziutko i przez sen się uśmiecha. Koty kręcą się za ciepłym kątem, podusia już im nie wystarcza. Wlepiają oczka w piec. I ja też na te błyszczące kafle zerkam coraz częściej...
Cisza, cisza... Nawet muzykę dzisiaj z nią zdradziłam. Chcę się ciszą otulić i zawrzeć ją w sobie. Chcę nawet myśli potok uciszyć i jedynie rytm serca w skroniach poczuć... I chłód na dłoniach kubek obejmujących. Chłód... o tej porze września wczesnego...
Róże już kwietnych łepków nie mają i do snu wyraźnie się tulą. Wino żarzy się purpurą, ale i jemu nudno tak w pojedynkę...
Cisza ogromna... Bez wiatru, bez deszczu, bez słońca, bez gwaru, bez ptaków... Sennie, półsennie i straszliwie smutno...  że nawet jesień w tym roku taka zimowa...

środa, 5 września 2007

feng shui

    Przeczytałam ostatnio, że Bliźnięta "pójdą na każdy pomysł. Im dzikszy, tym lepszy." Coś w tym jest... I to nawet nie coś, ale wszystko, co charakteryzuje ten znak zodiaku.
Jestem Bliźniakiem, więc wiem. Najszczęśliwsza też jest Bliźniakiem...
No i tym sposobem sprawa wczorajszej wyprawy zaczyna się jakby klarować.
Wróciłyśmy co prawda bez stołu. Ale nic nie stanęło nam na przeszkodzie, aby nabyć... materac sprężynowy o wymiarach 210 na 180.  Po co? Do spania. Chociaż spanie mamy. Najszczęśliwsza jednak ostatnio w feng shui się zagłębia i o nasz związek obawiać się przezornie zaczęła. Niby nie ma przesłanek żadnych, ale według rodzicielki mej lepiej dmuchać na zimne, a w książce jest napisane czarno na białym, że łóżko dzielone być nie może w żaden sposób. No tak... a my mieliśmy dwa łączone materace.

Długo mnie przekonywać nie trzeba było :) Mężuś zawiadomiony telefonem ze sklepu nawet protestować nie próbował... No niby to sprawa poważna i my dwie w wirze zakupów, więc lepiej czekać cierpliwie i głosu nie zabierać.

Materac przywiozą w sobotę, bo ktoś go na górę wtaszczyć musi i jakoś tak na mężusia padło.
Ja za to teraz biegam po mieszkaniu i upchnąć próbuję wielgachną kołdrę pierzastą i równie ogromne poduchy - niby i tego u nas pod dostatkiem, ale nowy materac, więc pościel jakoś tak nam się wzięła... I nigdzie tego zmieścić nie mogę...

Uff... A co ja z materacami teraz zrobię?...

komentarze...

    Miałam sprawę polecenia i komentarzy przemilczeć. Jednak nie dało się. Oto jedna z perełek... Przepraszam kochani, ale muszę złapać oddech, żeby móc coś napisać...

Agnieszko, za takie coś w Szwecji pofatygowałaby się policja.Mimo, że żyjemy w Polsce nie zamierzam być obojętna na znęcanie się naddzieckiem. Jutro zamierzam zawiadomić policję, mam nadzieję że odnajdąCię po numerze IP Twojego komputera. Nie wyżywaj swojej frustracji nadziecku nieudacznico! Bycie matką to nie tylko rozłożenie nóg nawiejskiej dyskotece, ale jak widać Ty tylko to potrafisz, nie nadajeszsię na matkę.

~Magda, 2007-09-04 21:57


a tu link: http://pani-autograf.blog.onet.pl/
3596901,247429546,1,200,200,59947680,250655877,forum.html

wtorek, 4 września 2007

najszczęśliwsza i stół

    Najszczęśliwsza jak się uprze, to nikt jej tego wyperswadować nie może. W zasadzie nie powinnam się temu dziwić... Wszak to rodzinne u mnie.  Jeden bardziej uparty od drugiego. I to z obu stron genetycznie obciążona jestem...

Tym razem najszczęśliwsza zbzikowała na punkcie stołu.

W zeszłym tygodniu przybiegła do nas z reklamowym prospektem i zadowolona ze znalezienia cuda malowanego z wypiekami na twarzy rozłożyła przede mną gazetę. Stół ładny faktycznie. Kolor kawy, drewniany, cztery krzesła stylowe. W nasze antyki wtopiłby się jak ulał. I kolorem i stylem i fornitem...Tylko... my już mamy stół... Jeden w kuchni, jeden w dziennym, jeden zapasowy za drzwiami i jeden w renowacji... Najszczęśliwsza jednak zrażona argumentacją nie była i dawaj cudo zachwalać dotąd, aż zgodziłam się go zobaczyć z bliska.
I tym sposobem zaraz idziemy na obrzeża powiatowego stół obejrzeć, chociaż jest za duży, za drogi i niepotrzebny... Ale i to najszczęśliwszej nie zraża, bo jak to powiedziała: może coś innego nam w oko wpadnie...

Aż się boję, co za podstęp rodzicielka moja wymyśliła :)

poniedziałek, 3 września 2007

matrymonialnie...

    ... dzisiaj będzie. Albo towarzysko... W zależności od sytuacji rozwoju. Chociaż osobiście wolałabym, aby sytuacja była, ale rozwój to już niekoniecznie...
No tak... już wyjaśniam w czym rzecz.
Otóż... jak na czarownicę przystało (co prawda udomowioną nieco, ale jednak) dwie kotki posiadam. Dwie... namiętne kotki. Takie, które obecnie jedno marzenie mają... I wyrażają je bardzo przeciągłymi i donośnymi głosami. Tak całą dobę je wyrażają. W nocy nawet nieco głośniej, niż za dnia. I na dwa głosy tak ciągle i przeciągle...
Słuchać się już tego nie da...

Proszę zatem o zgłaszanie się do mnie panów kotków. Nie do mnie znaczy, ale tak się składa, ze piękne same drzwi nie otworzą...
Kryterium wyboru jest jednak! Jedno co prawda, ale jest. Nie może być bez, no bo chociażby jako taki pozór stworzyć trzeba... Ano: kot musi być panem kotkiem...

PS. Piękne, jeśli to dla pana kotka istotne, wyglądają tak: jedna srebrna, kształtów rubensowskich, druga czarna z krawacikiem białym wyznająca styl anorektyczny...

niedziela, 2 września 2007

niedzielne zawieszenie

    Niedziela słoneczna i miła. Zapach placka ze śliwkami i cynamonem mieszkanie całe wypełnił. Dwulatek i mężuś bawią się w budowniczych. Budują dom z klocków - dwa piętra, duży balkon, schody, z ogrodem i placem zabaw. Dom koniecznie z kominem, z którego dym ma lecieć.  Natomiast w ogrodzie muszą rosnąć maliny.
Dwulatek werbalizuje zatem swoje marzenia, które zrodziły się w nim na wakacjach.
No i teraz to już mężuś do muru został mocno przyparty i zmuszony do realizacji planu domu białego z okiennicami i strychem.
Piękne dwie znowu o panu kotku marzą i o klocki się ocierają ku uciesze malucha, albo wydają z siebie dźwięki zastanawiające... Gdybym była panem kotkiem, raczej bałabym się...
A ja oddech łapię i odpoczywam. Lubię to zawieszenie weekendowe, kiedy razem jesteśmy i czas płynie jakby wolniej, emocjami przesycony i dźwiękami głosów naszej trójki. Kiedy cynizm mi się stępia i nie muszę się spieszyć. Jak ja lubię te chwile nasze odpoczynku wspólnego...

sobota, 1 września 2007

1 września

    Próbuję świat od dawna zrozumieć. I jakoś nie mogę go w pełni ogarnąć... W pamięci mam opowieści mojej babci, która 68 lat temu poszła pierwszy i jedyny raz do pierwszej klasy szkoły państwowej. Oglądam zdjęcia dziadka, te na froncie robione. Trzymam w ręku jego furażerkę i mundur oficera. I mam świadomość ogromu historii, losów ludzkich i woli życia. I nie mogę zrozumieć, dlaczego o tym dniu dzisiejszym nie słyszę nic w mediach. W tych mediach, które zdominowane dochodzeniem prawdy zostały...

PS. Nawet w kalendarzu pod datą dzisiejszą jest wytłuszczona informacja, że dzisiaj jest początek roku szkolnego, a dopiero pod nią widnieje wzmianka o rocznicy wybuchu II wojny światowej...
Czy nasza rzeczywistość jest aż tak od historii odległa i sensacją zdominowana?...

małżeński seks piątkowy

    Gdy mąż wczoraj do domu wrócił, od progu opowiadać o nowościach w świecie polityki zaczął. No opowiadać to on mi takie rzeczy musi, bo ja czasu nie mam, żeby móc to rozumem objąć, a i połapać się już we wszystkim nie potrafię. Mężuś za to opowiada ładnie, dobrze i słucham tego niczym bajkę.
Jednak wczoraj, jak mówić zaczął próg domu przekroczywszy, tak umilkł jedynie na czas konferencji. Rzecz ważna ponoć wszak i taki maniak polityczny, jak mąż mój osobisty odpuścić sobie nie mógł... No a potem mówić zaczął znowu nieco nawet obrażony, że ja sprawę całą mam mniej więcej tam, gdzie plecy tracą nazwę swą szlachetną.
Gadał nawet w łóżku, jedną ze stacji w telewizji niezmordowanie oglądając.
Do snu się już układać zaczęłam, gdy osobisty zdania jakiegoś wielce ważnego nie dokończył, bo całusa dostał. Oddając zapytał tylko, czy całuję go, czy może zamknąć się już ma po prostu...

No w sumie to sama nie wiem, o co bardziej mi chodziło...

Stwierdzić dzisiaj mogę jednak z całą stanowczością: polityka działa wielce podniecająco na męża mojego osobistego! Zatem proszę panów polityków, abyście dostarczali mojemu osobistemu takich emocji częściej, bo nie pamiętam tak dobrego seksu małżeńskiego w piątek, po zmęczeniu całotygodniowym, bez kolacji i po wypowiedzeniu tylu słów...
A i chyba na mnie również to działa całkiem odpowiednio...