środa, 31 października 2007

listopadowo i zawile...

    Miało być o Wyspiańskim, którego wielbię, bo  świat mi swoimi słowami maluje... O jego snach nocy listopadowej być miało i kunszcie guślarskim. O fatalizmie listopada i głosach, które stamtąd jakby bardziej czytelne dla nas się stają...
Napisałam. Skasowałam. Zbyt poważne, zbyt smutne.
A listopad sam przecież w sobie i smutny i szary. Dzień krótszy, a noc ciemniejsza. I zimny ogromnie, i tęskny... A myśli jakby czarniejsze, czarną kredką odczuć dodatkowo zakreślone. I staje się listopad duszny i ciasny, i jakby płytą marmurową dodatkowo przygnieciony...
I jak tu nie zgodzić się, że "listopad dla Polaków niebezpieczna pora"...?

wtorek, 30 października 2007

ten dzień

    Dziś jest jeden z tych dni, które lubię. I które w okolicy życia mnie trzymają. Takich, co powodują, że lekko, leciutko idę stukając wysokimi obcasami po wypolerowanych podłogach. Ja... Wysoka i dumna i z uśmiechem szerokim. Taka, jaką siebie znam... Nieobliczalna, bo zawsze z uwagą na temat wyskoczyć i myśl nową podsunąć gotowam...
Tak. Dziś jest ten dzień, kiedy włosy staranniej ułożone niż zwykle, a żakiet skromniusi już wisi na szafie. I obcasy kochane i szminka i... okulary.
Śladami Wyspiańskiego idę podążać i o snach nocy listopadowych rozmyślać. I rozmowie się oddać i słuchać. I w kręgu nauczycieli swoich dawnych usiąść  i rozmawiać. Z nimi na równi, ale obok Profesora.

poniedziałek, 29 października 2007

szafa

     Jak się na coś uprę, to przejść obojętnie nie mogę... Jeśli jest to coś małego, to i problem żaden. Gorzej, gdy to coś jest olbrzymiaste...
Tym razem uparłam się na szafę. Naszą. W sypialni. Wielgachną i w dodatku z nadstawką... No zaczęła mi przeszkadzać i już. Chodziłam obok niej i chodziłam, aż możliwość nowego ustawienia mebli wymyśliłam. Jak wymyśliłam, to mówię mężusiowi... Popatrzył na mnie przerażony i mówi opamiętaj się kobieto, toż niedziela, wieczór późny... No i co było robić? Zostawiłam sprawę w spokoju z myślą, że może do weekendu następnego zdzierżę...
Nie zdzierżyłam... Dwulatkowi bajki włączyłam, jedzenia nastawiałam, co by się nie kręcił i dalej jazda z meblami!...
Żeby szafę ruszyć, to łóżko olbrzymie wysunąć musiałam. Wysunęłam. Potem dwie komody na półtora metra wysokie przeciągnęłam na drugą stronę. Oczywiście po każdym mebla ruszeniu trzeba było odkurzacz włączać...
Ustawiłam, popatrzyłam, no i się wkurzyłam... Poprzednie ustawienie było dużo lepsze... No to znowu za te meble! Wreszcie przywróciłam stan pierwotny, ponieważ on najbardziej trafionym się jednak okazał... I ta szafa jakoś tak mnie drażnić przestała...

PS. Mężuś właśnie mi wiadomość przysłał, że wieczorem plecy mi wymasuje, bo pewnie się za meble brać próbowałam...
No i co teraz? Utrzymywać, że próbowałam, czy przyznać się, że poszalałam...?

niedziela, 28 października 2007

pani, dziwka i gosposia

    Kiedyś usłyszałam, że kobieta powinna spełniać trzy warunki, aby facet był z nią zawsze, zawsze i nigdy od niej nie odszedł. Dawno bardzo temu to było, ale od momentu, kiedy moje nastoletnie jeszcze wówczas uszy to usłyszały, pamięć skutecznie w sobie zapisała.
W różnych momentach życia ta myśl uparcie wracała i ciągle pewne sprawy weryfikowała, wyjaśniała, potwierdzała.
A warunki oczywiste i z możliwych najprostsze, na instynktach oraz potrzebach męskich oparte. Kobieta według nich powinna: być dobrą gospodynią w domu, bardzo dobrą dziwką w łóżku i niesłychanie dystyngowaną damą na co dzień.
Niby nic wielkiego, niby nic zadziwiającego, niby i nic gorszącego... Niby i prawdziwego dużo w tych słowach.
Obserwuję od lat kolejne pary znajomych, którzy rozstają się, bo... I za każdym razem na sytuację ową kalkę nakładam i za każdym razem sprawę do najprostszego sprowadzić się daje...
Jednak po latach obserwacji i na podstawie doświadczeń własnych, śmiało mogę powiedzieć, że aby kobieta panią, dziwką i gosposią dobrą była, musi mieć dla kogo i za co... Tak więc i panów oszczędzić nie można, na kobietę całą odpowiedzialność za wizerunek, dom i alkowę zwalając...

niedzielnie

    Lubię takie senne niedzielne zawieszenie. Takie jakby poza czasem i obowiązkami... Tak ni to w półmroku, ni w półśnie...
Kiedy zapachy w całym domu się kumulują, a myśli wyciszają.
Kiedy można po prostu być i cieszyć się chwilą, i oczy przymykać na sekund kilkanaście, i ściszonym głosem rozmawiać...
Lubię takie senne, niedzielne nicnierobienie i to światło ni to popołudniowe, ni wczesno-poranne, kiedy lamp się jeszcze nie włącza i trwa na granicy poranka i dnia, dnia i wieczora...

sobota, 27 października 2007

rodzina

    Rodzina jest ważna. Bardzo ważna. Ważna dla nas, dla naszego rozwoju emocjonalnego. To ona kształtuje nasze uczucia i tworzy nasz światopogląd. Dzięki niej emocje chowamy przed światem, albo czujemy konieczność wykrzyczenia światu swoich pragnień.
Czasem rodzina potrafi jednostkę zniszczyć, czasem potrafi wynieść na ołtarze.
Nawet nie zdajemy sobie sprawy, jak bardzo ciągną nas w dół, albo jak potężnie unoszą nas poprzednie pokolenia i etos naszych przodków przekazywanych nam poprzez krew.
Rodzina daje oparcie, daje bezpieczeństwo, daje miłość.
Czasem rodzina tego nie daje...
Jestem tego wszystkiego świadoma ogromnie. Jednak nigdy nie sądziłam, że poparcie osób bliskich jest aż tak bardzo stymulujące. Wiedziałam, że jest ważne i daje poczucie bezpieczeństwa. Nie przyszło mi jednak do głowy, że daje zdwojone siły i jeszcze więcej zapału.
Zawsze miałam w swojej rodzinie oparcie. Zawsze mogłam liczyć na krytycyzm, obiektywizm, przestrogę. Czasem mogłam liczyć na pomoc... Nigdy jednak nie doświadczyłam uczucia pełnej i absolutnej akceptacji.

A to jest naprawdę cudowne uczucie!!!!

Wczoraj siedziałam z Drogą i gazety dla czarownic udomowionych przeglądałam, aby moja wizja pełniejszą i bardziej obrazową się dla niej stała. Potem każde słowo było ważne, piękne, dopingujące... Dzisiaj na podłodze również, w stercie rzeczy ważny i tych całkiem niepotrzebnych Najszczęśliwsza plakat cenzurowała, ustawiała słowa, kolory analizowała, interpretowała każdą kropkę.
I jedna i druga mnie poganiała do myśli szybszej, do asertywności większej... Najszybciej jak się da, by jeszcze w tym roku przyjść i wypić kawę z glinianego kubka...

Rodzina człowieka zdołować potrafi, ale i skrzydła przyczepić umie. Rodzina potrafi się sama rodziną nazwać i swój skład określić...

piątek, 26 października 2007

bilans

    Po wczorajszej burzy mózgów i pełnej akceptacji ze strony mężusia, dzisiaj przystąpiłam do działania. No magiczna również... Mózgi nam dzisiaj parują... Stopy również...
A ponieważ teraz mam chwilę przerwy, bo dwulatek drzemkę poobiednią łapie, klapnęłam i analizuję sprawę pod kątem tego, co mamy i czego nie mamy.

Zacznę od tego, czego nie mamy:
- nie mamy czasu do stracenia

Mamy natomiast:
- nazwę
- pomysłów coraz więcej
- poparcie mężusia i rodziny
- brak lokalu
- brak kasy
- brak zdolności kredytowej
- możliwość dofinansowania z funduszy unijnych jak sprawa się rozkręci
- działalności otwieranie w toku
Ja ponadto mam fatalny ból głowy od telefonu komórkowego i świnkę morską na kolanach.

PS. Monotematycznie dzisiaj, ale jakoś tak mi nic innego nie chciało się dać napisać...

czwartek, 25 października 2007

akademia własna

    Gdy się dwie czarownice spotkają, to zamieszania zawsze narobią...
Tak, tak... znaczy to oczywiście, że magiczna do mnie dotarła. No... tak po trzech miesiącach dotarła...
I chyba z tej radości, że się zobaczyłyśmy wreszcie, plany snuć zaczęłyśmy... I to plany, że hohohohooooo...
Mężuś o nich już poinformowany, co by sobie w drodze do domu sprawę ułożył. Chociaż jak sam na gorąco stwierdził: po pierwsze brzmi ciekawie, po drugie odważni niech oponują - on z nami zadrzeć nie chce.
I tym sposobem... w powiatowym przybytek nowy rozkoszy powstanie... Rozkoszy duchowej oczywiście.
Lokal w połowie już mamy, chociaż go na oczy nie widziałyśmy... Ale każdy stan ruiny jest dla nas do przyjęcia. Klimat będzie dodatkowy...
Pomysłów też mamy dużo, nawet na kolejne przybytki starczy...
No i działalność gospodarczą oczywiście mamy... do zarejestrowania.

A rozkosz niemała będzie! Od malowania na płótnie, szkle i jedwabiu, po malowanie w celach stres leczących. Będzie opowiadań pisanie. I w glinie lepienie też będzie. I tkanie i wyszywanie. No i medytacja. A wszystko zamknie się na poprawności językowej, podatkowej i... astrologicznej... No tej ostatniej pominąć nie mogłyśmy wszak...

A teraz zmykam do pracy nad ulotką! Tak żeby magiczna miała z czego odejmować i do czego dokładać...
No i żeby mężuś zobaczył czarno na białym (a raczej brązowo na ecru) do czego dołoży niebawem...
(No bo musimy mieć przecież kubki gliniane i lampy solne, i sterty książek antykwariatem pachnących, farby olejne i uhmmmm... tempertynę...)

środa, 24 października 2007

sex zza ściany

    Siadam sobie na sofie wygodnie, biorę gazetę do ręki, stawiam obok siebie kawę w filiżance. Zaczynam czytać, a tu nagle "uuuch..." Oczy w słup i zdziwiona czekam, co będzie dalej. Dalej jest następne "uuuch..." I kolejne też jest. I zaraz następne i prośba o jeszcze... Włączam telewizor. Ale zaraz przez dźwięk programu przebijają się dźwięki - jęki...
Jęczącego sąsiada to usłyszeć nie spodziewałabym się. No i proszę!...
Ni to siedzieć i słuchać, ni po pokojach chodzić, bo malucha obudzę...
Siadam i czytam dalej. Jednak dźwięki mi towarzyszą... No długo mi jeszcze towarzyszą...

Zadziwiające jest to, że dźwięki, które dla nas są piękne, inni mogą inaczej odbierać...
Tak na wszelki wypadek sprawdziłam - nasze łóżko stoi przy ścianie, która nie graniczy z żadnym pokojem sąsiadów...

ADHD

    Wyszliśmy dzisiaj na spacer. Toż pogoda się w powiatowym zrobiła całkiem znośna. Idziemy. Na przeciw nas paniusia z pieskiem. Piesek mały, biały, taki do noszenia i przytulania stworzony. Piesek płynie, my idziemy. Nagle piesek dopada dwulatka i obskakiwać go zaczyna. Dwulatek staje, jak wryty, bo do takich czułości ze strony psów nie przywykł. Zna głównie koty, a te zbyt leniwe z natury, by nie dość żeby skakać, to jeszcze nos mu lizać i policzki...
Stoi zatem dwulatek i nie wie, czy psa pogłaskać może.
Stoję i ja i w duchu myślę, że skoro przytulanek, to może bakterii żadnej nie przeniesie... Stoi i właścicielka psa zachwycona pupilem i z uśmiechem szczerym mówi: "no bo on taki jakby ADHD posiadał"...

PS. A po co szliśmy, to już niech sobie Ciocie zerkną do dwulatka :) Uff... kolejny zakręcony dzień u mnie...

wtorek, 23 października 2007

wesoły autobus

    Musiałam dzisiaj z samego rana skorzystać z usług komunikacji miejskiej i udać się na peryferie powiatowego w celach urzędowych. Nie ma co zadzierać z pewnym urzędem, więc już się do godziny dostosowałam...
Wsiadłam do zatłoczonego młodzieżą szkolną autobusu i jedziemy. Jedziemy... Z jednej strony wydobywa się muzyka ze słuchawek taka, z drugiej taka... Któryś ma problem z matematyczką taki a taki i cały autobus już zna nazwisko owej. Któraś panna spotkała się z ukochanym i on okazał się taki a nie inny... Ewa jest głupia, a Kaśka znowu przesadza...
Dwulatek siedzi i jest szczęśliwy, bo dziwnym trafem autobusy uwielbia... Ja mam głowę wielkości arbuza...
Dojechaliśmy wreszcie do punktu strategicznego. Nie dla mnie jeszcze niestety... Młodzież autobus opuszcza. Zanim młodzież ostatnia wysiąść zdąży, wtrążalają się schorowane babcie. Wpychają się, bo toż widzą jeszcze z przystanka wolne miejsca. I gnają i pędzą, i rozpychają się... Sadowią się i moszczą i moszczą... I jeszcze toreb nie upchnęły wszystkie, a już co poniektóre ofiary do skasowania biletu szukają.
Siedzę z dwulatkiem na kolanach i myślę: nie dam się! jak jasny gwint nie dam się, bo dziecka samego na wysokim siedzeniu nie zostawię...
Ruszamy. Zaczyna się dyskusja... o mądra wielce dyskusja... Już znam imię wnuczki jednej z nich i właśnie zaczynam poznawać historię, jak to jej sąsiadka Lusia... gdy jedna z nich zwraca się do mnie z pytaniem, jaki numer ma ten autobus, którym jedziemy... "bo w tym wszystkim zapomniałam sprawdzić..." dodaje widząc moje zdziwienie...

... świat młodych, świat starszych, komunikacja miejska i skarbowy z rana jest dla mnie nie do strawienia jednocześnie...

poniedziałek, 22 października 2007

...?

    Zła jestem? Nie... Smutna? I to nie... Zadumana za to ogromnie i jeszcze bardziej przerażona... Ten kraj nad Wisłą, co to go Polską zowią czasem, kocham jak jasna cholera i uczuć do niego nigdy z serca nie wyrzucę. Ten, którym pyski sobie i jedni i drudzy czasem wycierają w kufajce stojąc na mrozie. Mrozie uczuć oczywiście...
I sny mnie się w nocy nie imały i myśli takie spowolnione...
Jeszcze kawa mocna smakuje wspaniale i biała filiżanka białą jest nadal.
Wszak ja z tego domu, co to przedwojenną szkołę odebrał. Z domu utraconego, z którego uciekać trzeba było. Z tych ziem, które odzyskane nie zostały... Z tej rodziny, która wykształcenie ukrywać musiała... Z tej, co zgięta wpół szła...ale nigdy na kolanach!

... kawa pachnie cudownie, zegar stary odmierza bezbłędnie sekundy... podumam jeszcze chwilę przy piecu, z albumem...

Jutro pewnie spróbuję się podnieść...

niedziela, 21 października 2007

łańcuszki

łańcuszek nr 1


Imię: w adresie bloga
Nazwisko: j.w.
Wiek: piękny (30)
Kolor oczu: raz zielone, raz niebieskie, czasem prawie czarne - zależy od emocji
Rodzeństwo: brak
Miejsce zamieszkania: Polska
Piercing: nie mam
Tatuaż: nie mam
Ulubione perfumy:
Moments, Organza, Chanel nr 5, woda toaletowa Authentic Maroussia
Ulubiony film: "Trzy kolory" oraz "Podwójne życie Weroniki" Kieślowskiego
Ulubiony program TV: nie lubię tv
Ulubiony napój:  herbata biała i zielona, woda mineralna z niską zawartością sodu, Cabernet Sauvignon
Ulubiony lokal: jeszcze nie znalazłam w powiatowym
Ulubione święto: Boże Narodzenie
Nie lubię: niepunktualności, nieszczerości, niechlujstwa
Ulubiony kolor: zależy od nastroju, ale w ubiorze najczęściej jest to czerń i czerwień albo biel, w mieszkaniu tylko biel, seledyn i brudny róż
Szkoła podstawowa: zapomniana już
Szkoła średnia: również w archiwum
Ulubione zespoły: REM, The Rolling Stones, The Doors, Aerosmith, Velvet Goldmine, Tilt, Dżem, Perfect, Happysad
Rydzyk to: trudny temat
Dewiza życiowa: carpe diem
Moje pozytywne cechy: konsekwencja w dążeniu do celu
Moje „brzydkie” cechy: uzewnętrznianie wszystkich emocji
Cechy których szukam u mężczyzn: odpowiedzialność, lojalność, konsekwencja, delikatność, poczucie humoru, siła psychiczna i fizyczna
Cechy które cenię u moich przyjaciół: odpowiedzialność, lojalność, konsekwencja
Marzenie:
jest w poście pt "Duży biały domek mój"
Słowa, których nadużywam: cholera
Ponad wszystko nie toleruje: chamstwa, okrucieństwa, przemocy
Jesteś w centrum uwagi czy podpierasz ściany: jestem w centrum
Jesteś punktualna czy często się spóźniasz?: punktualna
Czy płakałaś kiedyś przez faceta?: nie
Chcesz wziąć ślub?: już wzięłam
Chcesz mieć dzieci?: mam jedno i chcę jeszcze
Jak dasz im na imię?: dziecko samo sobie imię wybiera, więc wybór hipotetyczny jest bezsensowny
Co zrobisz gdy dorośniesz?: już to się niestety stało
Czy wyznałaś miłość plakatowi?: nie
Gdzie lubisz spędzać wakacje?: nad morzem latem, jesienie są dla Bieszczad
Czy farbowałaś włosy?: tak
Czy wdałaś się kiedyś w bójkę?: nie
Co robisz w soboty?: odpoczywam
Co robisz w niedziele? odpoczywam
Miałaś problem z policją?: nie
Czy kiedykolwiek zasnąłeś na lekcji?: nie
Czy złapały Cię kiedyś kanary bez biletu?: nie
Zawartość Twojej torebki: jest opisana w poście pt "tajemnice damskiej torebki"



łańcuszek nr 2


Gdy nie mam ochoty się z kimś spotkać, a ta osoba nalega...
nie umawiam się, chyba że ta osoba potrzebuje pomocy
Gdy nie mam ochoty na seks...
mówię to wprost
Gdy wracam z zakupów z nową niezaplanowaną bluzką, a mąż zapuszcza żurawia do siatki...
przymierzam ją
Gdyby policjant spytał czy byłam świadkiem przestępstwa...
powiedziałabym prawdę
Gdy ktoś chce pożyczyć ode mnie pieniądze...
zależy komu i jaką kwotę
Gdy mąż usiłuje się "wepchnąć"  na pracowniczą imprezę...
zależy od polityki firmy
Gdy zapomnę kupić coś, o co mnie poproszono...
wracam się i kupuję
Gdy spóźniam się do pracy...
staram nie spóźniać
Gdy jestem zaproszona do cioci na Imieniny...
kupujemy prezent i idziemy
Gdy koleżanka pyta mnie, gdzie kupiłam te super buty, bluzkę, spodnie...
mówię - i tak wszystkie mamy inny styl
Gdy w rozmowie z koleżankami wychodzi temat  intymnych relacji z naszymi partnerami...
nie jestem skrępowana


Uff... dałyście mi popalić... Nie wyznaczam nikogo i każdą jednocześnie - kto ma ochotę na zwierzenia, proszę :) Napomknę jedynie, że chętnie bym przeczytała zwierzenia Fabiany, Idkoci,  Margarytki i Mii...
Upiekło Ci się Kamuś!!!!!

sobota, 20 października 2007

o krwiodawcach niepochlebnych słów kilka

    Najszczęśliwsza krwiodawcą jest. Krwiodawcą jest od lat trzydziestu sześciu. Jest przekonana, że jej wybór jest słuszny i niesie pomoc ludziom. Nie dziwię się temu, bo po pierwsze w takiej atmosferze wyrosłam, a po drugie najszczęśliwsza jest typowym przykładem człowieka renesansu i humanitaryzmu. Nie przejdzie obojętnie obok nikogo. Dokarmia nawet bezdomne koty. Ostatnio ratowała (nie pierwszy raz z resztą) psa potrąconego przez samochód... Na co dzień współpracuje z hospicjum i PCK. Często w Domu Dziecka się krząta. Jednym słowem: pomaga każdemu, kto pomocy potrzebuje. Jej doba ma godzin sto i każda chwila z myślą o innych jest przeżyta.
Chwalę ją, chwalę... wiem o tym.
Ale do krwiodawstwa wracając... Najpierw było to dla mnie oczywiste. Potem śmiałam się, że musi krew oddać, to spokojniejsza będzie. Jeszcze potem załapałam, że jej organizm tej krwi nieco więcej produkuje. A z czasem zauważyłam, jak wielka to pomoc do życia wielu ludziom...
Kilka razy bałam się, gdy do transfuzji była wezwana. Kilka razy martwiłam się, gdy sama  zgłaszała się do różnych akcji. Cieszyłam się razem z Nią, gdy dostawała podziękowania i jakieś odznaczenia z PCK. Zawsze to miłe uczucie...

A dzisiaj... Dzisiaj zmieniłam zdanie...

Byłyśmy w aptece. Kolejka znaczna. Najszczęśliwsza stanęła z boku, do czego ma prawo i jest to jeden z dwóch przywilejów wynikających z racji oddawania krwi. No i podniosły się głosy. Oczywiście tych najbardziej chorych i cierpiących...
Dowiedziałam się, że krwiodawcy to darmozjady i uzurpatorzy. Dowiedziałam się również, że żerują na ludziach i są do niczego niepotrzebni. Usłyszałam nawet, że dawne czasy minęły...
No ludzie chorzy, zmęczeni to i głupoty gadać mogą... Dobiła mnie jednak pani farmaceutka, która pakując najszczęśliwszej leki, rzuciła uwagę, że część z nich jest bezpłatna nie wiadomo dlaczego.
A najszczęśliwsza? Załatwiła wszystkich uśmiechem i stoickim spokojem oraz ogólnym "do widzenia"...
Po wyjściu szepnęła, że do sytuacji już się przyzwyczaić zdążyła, a dzisiaj to i tak kulturalnie było...

Faktycznie... tym ludziom można jedynie "do zobaczenia" powiedzieć...

PS. Zapomniałabym!!!! Fakt... z oddawania krwi najszczęśliwsza ma zysk... Toż dostaje czekolad dwanaście! Nie ważne, że zanosi je od razu do Domu Dziecka... Profit, to profit!

piątek, 19 października 2007

piątek...

    ... już wreszcie! Wykąpana, zrelaksowana, nasmarowana balsamami, oliwkami, cudeńkami jestem już. Wskakuję do łóżeczka! Nie, nie wskakuję... dystyngowanie idę do łóżeczka. Powoli, chociaż zimno mi w tym szlafroczku co to więcej odkrywa niż zakrywa... I wcale do rozgrzania pierzynki nie zatrudnię!
Jak ja lubię piątki :)

szok i trampki

    Zakupy z najszczęśliwszą to szok w trampkach... Zakupy z drogą to również szok w trampkach... Zmówiły się normalnie. Jedna i druga koniecznie stół chce kupić. Nam oczywiście. Jakby tych stołów nam niby do jakiegoś lokalu trzeba było...
A przy okazji, w drodze powrotnej złapała nas zawieja śnieżna... Czyli wszystko jakby w normie u mnie...
Dobrze, że już piętek! Jutro się z łóżeczka nie ruszam. Odpocznę i znowu liryczna będę...

czwartek, 18 października 2007

panna FOCH

    Kobiety jakie są każdy wie. I widzi każdy... Mężczyźni próbują się w psychikę pań zagłębiać... W sumie to tych panów tylko podziwiać za odwagę należy! Wszak my poza tym, że piękne i inteligentne, to i niepojęte bardzo...
Chociaż... chociaż... tak ostatnio myślę, że o ile kobiet sklasyfikować niepodobna, o tyle da się z nich wydzielić pannę foch. Taa... panna foch to zjawisko coraz częściej spotykane... Sama znam takie trzy. W rożnym wieku, ale wiek tu roli nie gra.
A jaka jest panna foch? No przede wszystkich to z fochem jej do twarzy. Człowiek ust otworzyć nie zdąży, a ona już w focha się przystroi. No to, że jest najmądrzejsza i wszech wiedząca, autorytarna i władcza rozumie się samo przez się! Panna foch błędów nie popełnia rzecz jasna. A nawet jeśli jakiś błąd jej się zdarzy, to i tak to błąd nie jest.
Odpowiadać trzeba jej szybko i na temat. Ona, rzecz jasna, nie musi. Komplementów należy w jej stronę nie wysyłać, bo jej zadufanie w sobie może to inaczej odebrać. No... nie odzywanie się też jest niebezpieczne! Toż chamami możemy się okazać...
Tak... panna foch jest... niełatwa, że tak to określę... Ale jest. Taaa... ona jest... I to nam do szczęścia wystarczyć powinno...

środa, 17 października 2007

nowe doznania i smaki

    Tydzień mija mi w tempie może nie zupełnie zawrotnym, ale czasu jednak mi na wszystko brakuje. Nie brakuje mi natomiast emocji. Zwłaszcza takich, których sama sobie dostarczyć potrafię...
Czy ktoś sprawdzał na przykład, jak smakuje klej taki co to sklei wszystko w ciągu kilku sekund i na trwale? Ha! A ja dzisiaj miałam okazję mieć go na ustach i zębach, gdy przepychałam tubkę igłą, a ponieważ zęby mam mocne, postanowiłam nimi ową wyciągnąć... Bez dentysty oczywiście się nie obyło...
Taaak... zdaje mi się, że już nie raz mówiłam o konieczności powrotu do pracy zważywszy na potencjalny regres umysłowy... Wszak już i żarówką się popisałam ile tylko się da...
A to niestety tylko dwa z przykładów licznych w ciągu dni ostatnich...
Emocji mam zatem niemało, a i zajęć z nich wynikających również. Dobrze, że jutro czwartek, a od piątkowego popołudnia weekend się dla nas zaczyna, bo istnieje możliwość, że w ciągu tych dwóch dni krzywdy sobie nie zrobię...

Już nawet i zmianę fryzury powoli planuję, bo może faktycznie ten blond działa na mnie jakoś tak... hm... tendencyjnie?...

wtorek, 16 października 2007

plany - relacja

    No i było! Odbyło się wszystko zgodnie z planami. A było, było... hm... miło i cudownie i tak bardzo dobrze (zwłaszcza, że bez rodzicielskich zobowiązań).
Odpoczęłam i zrelaksowałam się. Męża osobistego wreszcie dla siebie samej miałam i... no i porozmawiać też nam się udało :)
A o reszcie pisać nie będę, bo doskonale wiecie same...

film

    Byliśmy na filmie Andrzeja Wajdy "Katyń". Jeden z niewielu filmów, który potrafił rzucić mnie na kolana i wstrząsnąć wszystkimi możliwymi nerwami. Film, który długo jeszcze żył w myślach i każde zdanie kazał analizować. Każdą scenę i wątek i podtekst i nawet kwestię z Antygony poddał pod rozwagę po raz chyba tysięczny...
Film, który podjął za mnie decyzję, że moje dziecko nigdy do armii nie wstąpi, i zweryfikował mój pogląd na uczestnictwo w niej mężusia...
Film, który się przeżywa, przegryza i nigdy z siebie już się go nie wyrzuci... Nie chcę go wyrzucić...

poniedziałek, 15 października 2007

jestem...

    ... już, niewyspana dzisiaj, wypoczęta w ogóle, zadowolona, wybawiona i jak tylko ogarnę wszystko wokół, napiszę :)

piątek, 12 października 2007

potencjalni złodzieje energii elektrycznej

     Wczorajszy wieczór pod znakiem tajemnicy i sensacji upłynął... I to nie tylko takiej  domowej. Sensacja aż na całą kamienicę się przeniosła...
No i nieskromnie powiem, że udział i ja w tym pewny miałam...
    Stoję w kuchni i kolację cieplutką szykuję, robiąc jednocześnie tysiąc innych rzeczy, podczas gdy dwulatek z najszczęśliwszą chwile miłe spędza. Stoję i pichcę i gotuję, smakuję, dodaję, próbuję i zmieniam, wymieniam... I nagle pyk! i ciemności egipskie w kuchni! W reszcie mieszkania też... Nic nie widzę, ale słyszę chichot dwulatka i rozśpiewaną najszczęśliwszą. No czyli w połowie jest dobrze... Niewiele myśląc za telefon złapałam i dawaj do mężusia dzwonić. W sumie bez sensu, bo on jeszcze od domu daleko, ale niech wie... Tylko ja mam się denerwować?... Następny krok równie przemyślany był... a mianowicie dzwonek do drzwi sąsiada... Tłumaczę mu, co się stało, a on mi na to, że wajchę trzeba podnieść. Minę zrobiłam zapewne w stylu "jaką wajchę", bo u nas jedynie bezpieczniki i wajchy żadnej dotąd nie zlokalizowałam... To się sąsiad przejął. A najwięcej tym, że niewiele więcej ode mnie o "korkach" wie, a pomóc by trzeba... Jak pomyślał, to stwierdził, że na dół do skrzynki głównej iść musimy. Wymacałam klucze od tejże i dalej na dół! Otwieramy, a tam wajchy co prawda są, ale podnieść żadnej nie można, bo one same z siebie podniesione... No to sąsiad mówi, że może opuścić je trzeba i dawaj opuszcza. Aż tu pyk! światła na klatce brak! No ładnie, myślę sobie... a on dalej kolejne opuszcza i twierdzi, że kiedyś wreszcie na jakąś trafimy... Gdy zaczęłam już poważnie żałować, że o pomoc właśnie jego poprosiłam, na klatkę zdziwieni sąsiedzi wychodzić zaczęli i jeden przez drugiego głośniej inwektywami rzuca... Dobrze nie było... toż lincz by nas czekał, bo nijak przez wkurzony tłumek się niezauważeni nie przebijemy... No to mówię - opuściłeś to podnoś, jakoś trafimy zanim łomem nam ktoś przywali jako potencjalnym złodziejom energii elektrycznej... Sąsiad na oślep te wajchy w górę! Pomogło... Sąsiedzi do domów powchodzili, bo serial wiodący akurat w telewizji leciał, to i ja na górę, bo a nuż i u nas zadziałało... No nie zadziałało... Najszczęśliwsze rozśpiewana, dwulatek rozradowany, koty zdziwione, mężuś jeszcze daleko od domu... Popatrzyłam na tablicę z bezpiecznikami i wykombinowałam, że może tu poszperać trzeba. Złapałam pierwszy lepszy, wymieniłam i... No i jasność nastała!...
Sąsiad dumny z siebie do domu wrócił, a ja zajęłam się kolacją. W niedługim czasie wrócił i mężuś...
Talerze już szykowałam, gdy usłyszałam mężusia i najszczęśliwszą narzekających na gamoni i podpinaczy do liczników...

... no i wtedy podjęłam decyzję, że za nic w świecie nie przyznam się, że tuż przed nastaniem ciemności u nas w domu... żarówkę w lampie bocznej zmieniałam, bo ciemno mi było i postanowiłam taką o mocy dużo większej wkręcić...

czwartek, 11 października 2007

plany

    Nie wiem, czy ta jesień magię rozsiewa, czy my ją niespodzianie wyraźniej dostrzegać zaczęliśmy?...
Czy to tylko te słowa niewypowiedzianie i zmęczenie skrzętnie ukryte, nielicytowane zmieniły aż tak wiele?
Tydzień przestał się nagle składać z weekendu i reszty czekaniem wypełnionej. Męża jakbym jeszcze pełniej odzyskała i sił nabraliśmy do radości z tego, co prozą pisane.

... a w  sobotę jesteśmy umówieni... Na randkę... Sami.

Od wczoraj...

    ... moje piece huczą! Huczą, mruczą, syczą i ciepło ogromne kaflami oddają... I mimo, że nie węgiel w nich a grzałki elektryczne, to pokoje napełniły się zapachem wypalanej gliny. Jednym słowem, magicznie zaczyna się robić w powietrzu. Tą magią chłodu za oknem, a ciepła ogromnego w domu, zapachem miłym, choć specyficznym jednocześnie. Koty układają się przy piecach i tulą całymi ciałkami, dwulatek rączkami gładzi kafle, a ja najchętniej bym fotel do jednego z pieców przysunęła i przezimowała w nim...
Huczą również emocje. I myśli też huczą... A o czym?... no to już hm... sekret...!

środa, 10 października 2007

perfekcyjna pani domu

    Wczoraj sen jakoś mnie nawiedzić nie chciał i wreszcie w akcie desperacji włączyłam telewizor. No w nocy do oglądania jest niewiele... Wybrałam więc program na kanale kobiecym. A tam "Perfekcyjna pani domu". Pani domu zadbana i elegancka, a dom, to po prostu dooooom. A w domu sterylnie czysto i blask bijący z każdego milimetra kwadratowego.
Owa pani idealna miała nauczyć sześć młodych dziewczyn, jak należy utrzymywać porządek w domu. Sytuacja niby śmieszna, ale okazało się, że nie do końca... Panny mieszkały w dwóch domach, po trzy w każdym. Były w tym samym wieku, uczyły się i pracowały jako kelnerki. Dziewczyny tak na oko lat 23. W miarę ładne. W miarę zadbane. Zblazowane. Wymalowane, wystrojone, z toną biżuterii. No takie przeciętne studentki... Ale ich domy dalekie od przeciętności były. Sypialnie przypominały wysypisko śmieci, na którym bielizna osobista miesza się z książkami, ubraniami, płytami, gazetami, butami, ręcznikami, niedopałkami, opakowaniami i mnóstwem innych rzeczy na podłodze oraz łóżku, którego tak naprawdę nie było widać. Sterty niemytych naczyń, opakowań, butelek, skapujący z szafek i stołów brud to jedynie wstęp do scen tak drastycznych jak chociażby stadnie pełzające larwy po workach ze śmieciami.
No obrzydzenie brało po prostu!
Wiem, że to przypadek skrajnie przerysowany. Jednak przypadków nieco łagodniejszych nie brakuje. Podczas studiów widziałam sama pokoje wyglądające mniej więcej tak. Wiem z relacji znajomych, że nadal takie istnieją.  Czy jest to zatem kolejny szpan, próba odreagowania  nakazów matek, czy zwykłe niechlujstwo? A może czystość staje się wymysłem, manią, przeżytkiem?
Nie wyobrażam sobie wyciągnąć spod sterty brudnych, pogniecionych rzeczy na przykład majtek i założenia ich. Nie wyobrażam sobie również zaproszenia kogoś do takiego domu. Nie mogę zrozumieć, jakim sposobem taka dziewczyna może być kobiecą i schludną... A na domiar tego pracować jako kelnerka.
A może to ja jestem już po prostu po tej gderliwej stronie barykady...?

!...

    Ten tydzień upłynie najprawdopodobniej pod znakiem emocji ogromnych. Zupełnie jakby ktoś powietrze w naszym domu czymś magicznym napełnił. Aż iskrzy!...

wtorek, 9 października 2007

poniedziałek

    Poniedziałek jaki jest, każdy wie. Zazwyczaj zbyt długi, trochę senny i taki jakby za karę... A mój poniedziałek był niespodziewanie miły nad wyraz! Załatwiłam wszystkie sprawy, których ponoć z poniedziałku się nie da, albo lepiej nie brać się za nie, bo zapeszę. W dodatku zadzwoniła organoleptyczna i do tego z wiadomością... No nie... co prawda jeszcze nie była to wiadomość o dzidzi, ale miła równie bardzo. A wieczorem mężuś wrócił z prezentem i chilijskim Cabernet Sauvignon.
Hm... lubię poniedziałki...

poniedziałek, 8 października 2007

Herman Melville

    Jesiennie i za oknem i w duszy... Mimo serca poruszeń i emocji wielu, tych dobrych emocji. Jesienie tak i pusto. I porządnie... Wszystko ułożone i świat wyważony od nowa, na nową orbitę myśli wepchnięty.
Zapadam się w fotel ulubiony i w sposób jesienny lekturze oddaję. I aż cieplutko na sercu, że motto w miesięczniku ulubionym z Melville'a, zupełnie jakby dla mnie specjalnie, zaczerpnięte:
"Nie możemy żyć wyłącznie dla siebie. Tysiąc nici łączy nas z innymi ludźmi. I wzdłuż tych  nici biegną nasze działania, których skutki tą samą drogą do nas wracają."

niedziela, 7 października 2007

z niczego coś...?

    Jak zrobić coś z niczego? I to najlepiej, gdyby wziąć po prostu jakieś nic i żeby z tego powstało wielkie coś...? Bez wysiłku rzecz jasna! Tak... wysiłek to tu absolutnie niewskazany...
Głowię się nad tym i głowię, i nijak mi się myśl żadna nie pojawia...

A dlaczego się głowię? Ano... dziewczę dzisiaj do mnie przyszło. Dziewczę wielce sympatyczne. Dziewczę z klasy maturalnej. Przyszło i o pomoc w nauce poprosiło... I to o pomoc taką to, że ja ją do matury przygotować dobrze mam.
No ba! Normalnie to się da! A i owszem! Da się bez problemu! Ale dziewczę owe sympatyczne nic do tej pory nie przeczytało... No nawet nie wie, jakie lektury i jakie epoki są... A poza tym, to... no jakby to powiedzieć... no chęci to ona ma. Ma i wiarę w przyszłość optymistyczną. No i mamę dziewczę też ma. A mama również optymistą wielką jest...

I teraz siedzę i myślę i... no ja chyba brakiem optymizmu grzeszę strasznie... Myślę i myślę i widzi mi się, że jednak bez czytelniczego wysiłku dziewczęcia to na mój gust rady nie damy...

sobota, 6 października 2007

nie dam się...

    "Synku nawet nie próbuj pisać markerem po ścianie!!!! Bo sobie ubranko pobrudzisz..."
No tak... Czyli mężuś w domu i jego pomysły dwulatka poskramiające ;)
Jak pobrudzą - odmalują...
Ja odpoczywam. Odpoczywam i markerem mnie nie ruszą...

piątek, 5 października 2007

Twoje ramiona (28.08.2007 r.)

Twoje ramiona,
co świat przede mną otwarły,
zaciskają się wokół
i myśleć nie dają.

Twoje ramiona,
co lęk w zarodku tłumią
są blisko
- wystarczy zawołać...

kobieta szalona...

    Pani się dzisiaj wystroiła w czarny kostium. Hm... pani czarne pończochy i buty na wysoookim obcasie włożyła. Pani dopełniła stroju szalem wielobarwnym, który makijaż podkreślił staranny wielce i uniósł fryzurę misterną. Pani dwulatka z dziadkiem - pradziadkiem zostawiła i poszła...
Pani poszła sama, bo pani potrzebowała panicznie się samej przejść i panią się poczuć...
Dwulatek na tym bynajmniej nie stracił, a zyskał ogromnie, bo z dziadkiem - pradziadkiem obcować uwielbia. Pani też skorzystała wielce, bo wreszcie się dobrze poczuła, a od dni kilku we własnej skórze pani odnaleźć się nie mogła.
Pani szła ulicą i widziała, że gapią się na nią wszyscy. Więc pani się coraz lepiej czuła...
No deszcz wprawdzie pokrapywał, a pani bez parasola - a co!! niczym kobieta szalona i niczym nieprzejęta!
Pani widziała spojrzenia i panów i pań spojrzenia pani też widziała...
No i pani się przeszła, a potem pani... zakupy zrobiła... Pani nawet te zakupy ledwo tachała - no bo bez dwulatka, to trzeba było siat kilka sobie dobrami wszelakimi naładować...
I jak już pani była przy swojej kamienicy, sąsiadka panią zaczepiła z miną wielce zatroskaną...  "Kto pani umarł? Bo tak pani sama, z siatami, calutka na czarno, wystrojona i w okularach słonecznych chociaż deszcz pada...?"
Pani najgłupszą zapewne minę na świecie zrobiła...

Pani potem wniosek wysnuła, że mamą będąc, z tą panią uważać trzeba ogromnie...

czwartek, 4 października 2007

myśli wyciszyć

    Maluch śpi i dzięki temu zaczyna się moja chwila intymna... Ta, co mi wytchnienie daje ogromne. Wytchnienie potrzebne i konieczne...
Taki moment tylko dla mnie. Wykradziony z tarczy zegara, gdy myśli wyciszyć można i oddech świadomie łapać... Gdy nikomu pomocnym być nie trzeba i nad snem maleństwa jedynie czuwać, co bardziej instynktem wiedzione, niż zmysłami...
I to życie kontemplować, wrażeniom jedynie się oddając. I czuć świat na skórze i smak... I baterie energii ładować. Patrzeć i milczeć i czuciem stawać się jedynie albo wspomnieniem...
I w chwilach takich, jak ta, nieprawdopodobnym mi się zdaje, by życie mogło być tylko raz...

wstyd

    Każdego dnia coraz bardziej otwierają mi się oczy na sprawę wstydu. Wstydu raczej dziwnego. No bo jak można się wstydzić siebie samej i swojego ciała? Nie chodzi mi tutaj o zmarszczki, czy pierwsze siwe włosy. Nie chodzi również o tłuszczyk na biodrach, czy też jego zbyt duży brak. Chodzi mi o wstyd, który w kobietach wywołuje ich własna seksualność. Jest to nadal ewidentny temat tabu nawet w środowisku samych kobiet. Nie rozmawia się przecież z przyjaciółką, co która lubi i jak. No ba! nie rozmawia o tym nawet ze swoim partnerem. Czasem kobieta nawet nie wie, co lubi, bo przecież sama nie sprawdzi, a partner nie zawsze wszystko odkryje...
Sfery intymne ciała własnego są nadal w rozmowach zakazane. W myślach najwyraźniej również. Nawet o chorobach kobiecych się nie rozmawia, bo trzeba było by sprawę po imieniu nazwać szczegóły anatomiczne poruszając...
Skąd to się bierze?... Skąd brak nazewnictwa, które pejoratywnie nacechowane by nie było?
I o co właściwie jest ten wstyd? O kwestię każdego dotyczącą. I o pragnienia własne, które przecież zaspokojone, życie pięknym czynią...

środa, 3 października 2007

uff...

    Po dniu spędzonym z babcią - prababcią i dziadkiem me-me jestem wykończona. Padnięta. Wypompowana... Relacja dwulatka z pradziadkami własnymi przyprawia mnie o zawrót głowy. I zapewniam, że ptyś z bitą śmietaną roztarty po połowie dywanu, po którym ledwo stąpać można, bo taki cudny i wiecznie nowy to pikuś przy całej reszcie. Przy całej reszcie, która dziadków nie wzrusza. No bo po pierwsze "i cóż się takiego stało" według babci, a po drugie "człowiek się łodwrócić nie zdąży a pipsztok upuści ciastecko" według dziadka. (Ha! niechby ktoś inny coś z takiego zrobić spróbował!...)
Ale najtrudniej przebrnąć godziny serialowe. Dwulatek uwielbia z dziadkami oglądać seriale. Zwłaszcza te z Pedrosem i Alvarem. Te z Huanitą również. Nadziwić się zawsze nie mogę, że żadnemu z całej trójki bohaterowie się nie mylą - wszak w jednym jest Jacinta, a zaraz staje się w drugim doną jakąś tam...

Dwulatek zdaje właśnie mężusiowi relację z wypiekami na buzi, pękatym brzuszkiem i stertą zabawek. A ja czmycham pod prysznic i wyłączam myślenie!

o jedno słowo za daleko

    Słowa mają moc wielką. Oczarować potrafią. Zniszczyć też niejednokrotnie lubią.
A my się unosić im dajemy i niesione na nich nimi właśnie światy stwarzamy. Albo światy niszczymy... Własne światy...
Często wystarczy słowo, aby kogoś przeprosić. Często słowo kogoś zdobywa. Jedno słowo przekreślić zdolne znajomość.
Dzięki niemu kogoś zrozumieć innemu pomożemy...

Wykrzyczanych słów tych jednych i o jedno za dużo wiele było dzisiaj.
I ja i nestorka rodu dumnego mojego rzucałyśmy tylko tymi, co to zawsze o jedno za daleko leci. Potrzebnie? Nie wiem jeszcze... Ona syna zrozumiała. Ja rodziny ojca wyrzekłam się na zawsze. Poza nią jedynie...
Kolejny raz sobie oczy otwierałyśmy i łzy tłumiłyśmy z sił całych. Ona ze szczęścia. Ja...? Ja zwerbalizowałam swoje bóle tkwiące we mnie od tak dawna, że aż dziw, że do tej pory mnie nie poszarpały.

wtorek, 2 października 2007

pilnie...

    ... poszukuję krasnala. Może być skrzat. Kolor wdzianka obojętny. Kolor czapeczki równie obojętny. Broda może być. Jak nie będzie miał brody, to też nie problem. Może być duży, może być i mały. Wszystko jedno. Imię też ważne nie jest. No byle to Gapcio nie był...
Jak takiego spotkacie, przyślijcie go do mnie... Pilnie!!!...

PS. Jest jednak jeden warunek. On prasować lubić musi...

poniedziałek, 1 października 2007

profilaktyka raka piersi

    Właśnie przeczytałam informację o tym, że październik jest miesiącem profilaktyki raka piersi.  I dobrze! Bardzo dobrze, że jest! Bardzo dobrze, że o tym wszędzie słychać. Dobrze, że odbywają się marsze różowej wstążeczki, a organizacje kobiece nagłaśniają sprawę przy każdej okazji. Tylko dlaczego mimo to, statystyki są nadal przerażające?... Dlaczego cytologia i badanie piersi są nadal sprawami tabu, a nowotwory są nadal wykrywane w stadium zbyt zaawansowanym?...
Jest przecież coraz lepszy przekaz informacji. Coraz bardziej świadomie kobiety podchodzą do własnego ciała i zdrowia. Są coraz nowsze leki i metody leczenia, coraz trafniejsze diagnozy.
Dlaczego zatem nadal pokutuje opinia wśród nas, że to spotyka innych, wszystkich wokół, potencjalnie każdego, ale na pewno nie mnie?... Dlaczego w większości odcinamy się od tych wiadomości i bagatelizujemy badania? Dlaczego przy jednoczesnym deklarowaniu swojej postępowości, nie rozwijamy w sobie umiejętności skrupulatnej kontroli własnego zdrowia?...

Boimy się wielu rzeczy. Większość z nich to zwyczajne fobie jeszcze z dzieciństwa wyniesione. Wiele z nich przycicha z wiekiem...

Wiele moich strachów z wiekiem przycichło, ale i z wiekiem niektórych jestem bardziej świadoma. Dzisiaj nie boję się już księżyca w pełni czy śmierci. Dzisiaj boję się tak naprawdę tylko dwóch rzeczy: bólu i raka właśnie...