czwartek, 27 maja 2010

o ziemniakach i róży, czyli pogranicze groteski prywatnej

   Jadę dziś rano przykładnie do szkoły, wcale nie śpiąca, wręcz przeciwnie, bo po dwóch kawach. Ludzi w autobusie tak średnio na jeża. Na wprost mnie siedzi starsza pani. Jedziemy. Na jednym z przystanków wsiadają kolejni pasażerowie. Pan w średnim wieku siada obok niej i nagle ni z tego ni z owego stwierdza:
- Ale drogie w tym roku ziemniaki!
- O tak. A jakie niedobre - odpowiada pani.
Myślałam, że może to znajomi. Nie. Za to o ziemniakach w powiatowym od dziś wiem dużo, a nawet więcej. Ba! wiem, że te holenderskie to są najgorsze, ponieważ mają dwa razy więcej pestycydów niż nasze. W życiu nie kupię holenderskich. Pan nawet pokazał te swoje ziemniaki. Nie holenderskie co prawda, egipskie bowiem drogą kupna nabył. No ładne... jak to ziemniaki. Wspomniał też, że kupił i pomidory, ale ich już nie wyjął z siatki, więc nie wiem, czy ładne. Wiem jednak za to, że wczoraj pani do obiadu ugotowała ziemniaki argentyńskie, ale kupiła małe, bo duże są szkliste.
Starałam się udawać, że nie słyszę ich wywodu i miałam nadzieję wielką, że nigdzie ukrytej kamery nie ma. Nie udało mi się natomiast ukryć zdumienia jeszcze większego w szkole, kiedy dopadła mnie klasa (od wczoraj moja, jeszcze bardziej osobista, ponieważ wychowawstwo w niej dostałam ze względu na wzgląd, a prawdopodobnie dlatego, że było mi za dobrze bez, a ktoś musiał) i chciała wielu informacji naraz. No jak można aż tyle chcieć za jednym zamachem? Toż ja przecież części komunikatów do tej pory nie rejestrowałam, ponieważ nie musiałam, a oni teraz chcą i to i owo i tamto też. I ja się doinformować musiałam w trybie natychmiastowym, a te informacje są w większości równe tym o ziemniakach... Boooossszzzeee... jak ja miałam do wczoraj sielsko i anielsko i w zasadzie to beztrosko. I sobie na domiar złego sprawy z tego nie zdawałam. Ale gdy ktoś się groteską zajmuje, groteska go dopada, a ja mam na tapecie i Mrożka i Gombrowicza i właśnie dzisiaj jeszcze transem w "Trans-Atlantyku" się zajmowałam i akademią na zakończenie roku, która w stanie obecnym niczym od "Kosmosu" się nie różni.
   - Chciałem ci mamusiu przynieść dzisiaj różę - szarmancko i dystyngowanie napomknął podczas kolacji drań. - Leżała na ziemi. Ale była za bardzo pognieciona.
klik

sobota, 22 maja 2010

pawie

   Jestem. Jestem zbyt długo w kilku miejscach naraz. Jestem lekko rozkojarzona jeszcze. Jestem szczęśliwa. Jestem powoli jak młody bóg. Jestem też i lekko zmęczona. Jestem w domowych godzinach zupełnie niepraktyczna. Wróciły obcasy. Na zieleń jasną i oliwkową ostatnio mnie nastroiło. A dzisiaj wróciło i ulubione, które małymi łyczkami smakuję. Teorie względności picia według Osieckiej są mi znane. Zgadzam się z nią. Życie trzeba smakować. Inaczej umyka podwójnie.
Nasz czwartkowy pobyt w stolicy ograniczyłam praktycznie do Łazienek. "Z tymi pawiami nie da się porozmawiać" stwierdził dobitnie drań. Ano nie da się. Dziewczynka też to zauważyła.  I chyba nie tłumaczy ich fakt, że są piękne. klik

zapędziłam się...

     ... w kozi róg. A przecież lubię kozy. Są takie pozornie głupie i śmieszne. Mam nawet zdjęcia z nimi. Mają wielkie oczy i miłe są w dotyku. Dają się głaskać. Szkoda, że w moim rogu kozim kóz nie ma. Róg tylko jest. I to wcale nie ten Almatei, tylko taki zwykły, w którym chwilami robi się duszno, a czasem nic nie widać. Bywa i tak. Biegam. Przeraża mnie powódź. Cieszy wyprawa do Nadrenii w wakacje. W tym roku na nie zasłużyłam bardziej niż zwykle. Drań rośnie i jest coraz poważniejszym chłopcem, a ja uprawiam papierologię stosowaną, doskonalę umiejętności i wyłapuję jednostki niepokorne, które wygrywają w kolejnych konkursach, a w wolnych chwilach siedzę w teatrze czy muzeum. A potem okrywam kołderką śpiącego drania, mijam ślubnego, który nie komentuje moich decyzji i dopiero przy porannej kawie wysłuchuję szczebiotu własnego dziecka, które opowiada mi swój świat. A wolne dnie wypełniamy wyprawami we troje, we czworo, czasem również z psem. Z czego zrezygnować? Cieszę się z tych wakacji, które ino mig...
Ostatnio zapatrzyłam się na umorusanego malucha w wózeczku, który mymłał bułkę i wcale ładnie nie wyglądał, a mnie zrobiło się jakoś tak... hm... szkoda? Tylko czego i czemu. klik

poniedziałek, 10 maja 2010

gdzie jestem, gdy mnie nie ma?

    ... od dwóch tygodni przeważnie w sypialni. O ile w domu. I wtedy to z kompresami, syropami, laptopem i jakimś filmem, który ma mi urozmaicić życie w gorączce. A jeśli nie w sypialni to już zwyczajnie: w tysiącu różnych miejsc. Życie w trójwymiarze ma jednak swój urok. Kroki zagłuszam kaszlem, mówię normalnie, słyszę jednak nieco mniej. Co bywa zabawne. I wygodne. Wirus mnie dopadł i odpuścić nie chce. Poszłam nawet do lekarza. Nawet na zwolnieniu byłam. Dwa dni. Co bowiem poradzić na to, że sama myśl o przychodni ozdrowiła mnie nagle i ani gorączki, ani gigantycznych migdałów, ani bólu mięśni nie wykazywałam? A jeżeli nie wykazywałam, to na rzekome osłabienie dwa tylko dni dostałam i właśnie tego drugiego dnia ponownie umierać na gorączkę i resztę całą zaczęłam. Ktoś tam w szkole nawet zapytał, czy w wolnych chwilach się biczuję dla rozrywki, ale obecnie dla rozrywki to ja nawet nie czytam, bo mnie oczy bolą i marzę jedynie o tym, żeby się tak po prostu po powrocie do domu położyć. Z pozycji horyzontalnej natomiast zarządzam domem i dyryguję. Fajne to nawet. Hm... tylko syropy się kończą, jak tylko smak polubię, tabletki się skończyły, kaszel nadal trwa. I w sumie to ile można? Można, co prawda, co drugi dzień do lekarza, ale tam stadnie dziadki i babcie usadowieni i panowie, którzy zwolnienie dostać muszą, a to jest mocno ponad moje siły. Więc chodzę. I kaszlę. Nawet sprawdziany robię. I lekcję otwartą mam w tym tygodniu i konkurs. A w weekend bawić będę na konferencji. I planuję dwie wyprawy. I ogólnie to nie jest źle. Tylko mięśnie brzucha mnie już bolą okrutnie i dupska. A myślałam, że kaszel jedynie na gardło wpływać może...

poniedziałek, 3 maja 2010

dialogi i damskie i męskie, całkiem niemałżeńskie

- Bo ja mam sześć lat a ty pięć - zawiązała dziewczynka rozmowę z draniem. Drań jednak zbyt mocno był zainteresowany tym, co za oknem.
- A jak ty będziesz mieć sześć, to ja będę mieć siedem. A potem ja osiem, a ty siedem. Ja dziewięć, a ty osiem. Ja dziesięć, a ty dziewięć. A jak będę mieć jedenaście, to ty dziesięć, dwanaście to ty jedenaście.
- A potem ty będziesz mieć dziewięćdziesiąt dziewięć a on dziewięćdziesiąt osiem - wtrącił ślubny w momencie, kiedy zastanawiałam się, kiedy ta różnica dziewczynce zacznie przeszkadzać i czy w ogóle.
- Super!!! - ożywił się drań.

                                            *****

- No sam nie wiem, dlaczego ten Igor nie lubi ogórków - zagaił drań podczas kolacji nawiązując do spraw przedszkolnych.
- Dzieci powinny jeść dużo warzyw - wylazła ze mnie jędza.
- Ja jem warzywa. Nawet ser jem biały - zapewnił mądrala.