Za oknem zielone choiny i absurdalnie ciemne dachy niskich domków
sięgających wieku XIX. Zespół budynków Zgromadzenia Sióstr
Franciszkanek, który swoim ciepłym kremowym kolorem współgra ze śniedzią
dachu, panoszy się wśród owych choin. Tak, to mój widok spoza lekko
opuszczonych rolet. Na przepastnym biurku artystyczny nieład. Jak
pracuję, nie potrafię inaczej. Gdzieś w tłumie na podkładce pod wrzosowy
kubek z kawą "Trzy okresy życia kobiety", znane również jako "Matka i Dziecko" Gustava Klimta. Jego pierwszy obraz olejny. Uwielbiam Klimta. Patrzę w chwilach zadumy na tę podkładkę. W niedzielę drań doszedł do
półfinału w ogólnopolskim turnieju tenisa. Dziką radość sprawiało mi
patrzenie na to dziecko, ale nie mam pojęcia, ile dokładnie ubyło mnie z wagi dzięki stresowi,
kiedy obserwowałam, jak on walczy. Bo on walczył. To nie była gra między
zawodnikami 8 - 10 lat. To były pojedynki z uderzeniami o sile godnej
osób dorosłych, a wymiany były tak zaciekłe, że aż szokowały. Przegrał.
Załamał się. Nie dał rady poprzez łzy odbijać celnie w meczu o III miejsce. Prowadził w gemach 3:0. Przegrał w tie-breaker. Szkoda. Szkoda. Po raz pierwszy negatywny wpływ stresu doświadczył organoleptycznie. Wie, że tego błędu już nie powtórzy, że trzeba z chłodną głową podchodzić do walki. Nie mogę pojąć, że za
tydzień Wigilia. Najszczęśliwsza babcia na świecie zaskakuje mnie
kolejnymi informacjami o suszu, grzybach, piernikach, przyprawie,
zalewie, bombkach, a ja ze zdumienia otwieram szeroko oczy i staram się
wdychać te zapachy sugerując, że nie mogę jej w tej chwili odpowiedzieć, czy zrobimy śledzie w śmietanie w poniedziałek, czy już we wtorek rano. Zła rozłącza się i za chwilę niczym skowronek dzwoni z pytaniem, czy makowce takie czy siakie, czy schab ze śliwką czy bez. W pracy dekorują salę konferencyjną,
choinka od tygodnia stoi przy schodach majestatyczna i złoto -
czerwona. Szaleństwo. I to wcale nie białe. Jutro mecz piłkarski tatusiów z grupy A z tatusiami z grupy B. Mam sędziować. Dobrze, że wiem, jak bramka wygląda. Nie potrafię biernie odpoczywać. Czytam, biegam, podziwiam, słucham. Na Sylwestra ubiorę białą sukienusię z baskinką i nieprzyzwoicie wysokie szpilki. Sterta papierzysk i "Życie erotyczne Księcia Józefa" spoglądają na mnie z niedowierzaniem, że przestałam skupiać na nich swoją uwagę. Cóż... złośliwość przedmiotów martwych, które żyją swoim życiem, każe mi wrócić papierologii produkowanej na jednym z bardziej abstrakcyjnych poziomów matrixa.