piątek, 4 lipca 2014

między innymi o poziomkach właśnie

    Pogoda nastała wreszcie taka, jaką pani uwielbia. W powietrzu wyczuwam zapach poziomek. Rano jest świeżo i nieco mgliście. Kawa wypijana rankiem na balkonie przy winie i poziomkach właśnie smakuje cudownie. Natomiast w drodze między powiatami poprzez puszczę krajobraz mam jak na wakacjach. Za to w drodze do domu patrzę na kolor zboża i duże już małe bocianki. Ponoć zatrzęsienie jagód jest w puszczy. Wierzę na słowo tym, co wiedzą. Ponoć zbyt lekkie bluzki zakładam do pracy i zwiewne. Tego nie zauważam. Żakiet lub sweterek zawsze są obok. W razie gdyby. Noszę je w drodze do i z w ręku. Też leciutkie. Uwielbiam tę porę roku przy tak wysokiej temperaturze. W filiżance gości nadal pokrzywa z trawą cytrynową. Mój organizm nie może się nasycić. Szkoda, że Poznań na taką lekkość nie pozwolił. Plany, plany i po planach. Za to z zaskakująco dobrym notami dranisko i reszta wrócili. W pracy co i rusz ktoś mi donosił na biurko lub maila informacje o opisanych w powiatowym domowym sukcesach. Pierwszy w ogóle w życiu artykuł czytany o własnym dziecku zrobił wrażenie. Dziesiąty nie przyprawiał już o palpitacje. Teraz przyjmuję je z uśmiechem i dumą. Normalka. Przecież byłam i widziałam. I wiem. Przyzwyczaił mnie do sukcesów. Patrzą na mnie zdziwieni. Również zdziwieni faktem, że nie opowiadam nałogowo w pracy o tym wszystkim, co na murawie i mączce moje dziecko zdobywa. Tutaj wyszeptuję się sama z siebie i tworzę wentyl bezpieczeństwa. Tutaj wyszeptuję wiele. Czasem nawet mam wrażenie, że ten szept może zostać usłyszany i wtedy milknę.
    Wesele upłynęło w miłej atmosferze. Turniej zakończył się zdobyciem pucharu. Jak nasze dziecko ów puchar dźwigało, my byliśmy już w drodze do weselnego kościoła. Uciekają jednak i te drobne chwilki. Emocje na zdjęciu na buziaku zobaczyliśmy dopiero. Prysznic obiecany był. Decydujący mecz drania spędziłam pod chłodną wodą tegoż. Niestety. Bywa. Wesele było miłe. Muzyka w naszym stylu. Przetańczyliśmy je w całości. Zapomniałam, że mąż mój własny i osobisty tak dobrze tańczy. W ubiegłym roku nie potrafiłam kroku dopasować. Teraz dałam się prowadzić w całości. Widać to, co w pracy, kontroluję aż nadto. Było też i ulubione prosto z winnicy z Francji. Delektowałam się winem i łososiem i melonem. I mężem. Potem szybki powrót do rzeczywistości i trzydniowa chwila w Poznaniu, która jest kropeczką zaledwie wśród emocji i nawału pracy. I chwilą zastanowienia się nad tym, że nasze zwierzaki są nam bliższe, niż przypuszczamy pomimo i tak nieskrywanych emocji pozytywnych w stosunku do nich. Po powrocie okazało się bowiem, że mamy już tylko jednego kota. Najszczęśliwsza była u nas dwa razy dziennie. W niedzielę drugi raz po 18 przyszła. Kazała jej czekać. Czekała. W pokoju drania. Dranisko wylało cały żal i ból krzycząc zaraz po wejściu do domu po północy, że rezygnuje ze sportu, bo gdyby nie pojechał, gdyby nie trenował, że już nie chce wyjeżdżać z domu, że on już nigdy, że... Boli patrzenie na dziecko targane tak silnymi emocjami, zwielokrotnionymi bólem wynikającym i z tego, że kilka godzin wcześniej tryskał szczęściem i zwycięstwem praktycznie nad samym sobą i swoim organizmem.
    Ubiegły weekend spędziliśmy w stadninie na zawodach jeździeckich. Ten upłynie pod znakiem festynu, który znam dobrze od kilku lat i nawet sekrety zakulisowe mnie już nie zadziwiają. Następny weekend postanowiliśmy spędzić w Wilanowie. Poziomki... Dawno nie jadłam aż tylu poziomek. Dawno nie czułam tak intensywnie ich zapachu. klik


                                                                           Puchar...


                                                                         Poznań...