... żeby powiedzieć, że dzisiaj moje prywatne katharsis otworzyło mi nieco oczy i leciutko zastanowiło. Tak chyba musi być, że czasem przychodzi moment, w którym możemy obejrzeć własną sytuację z różnych perspektyw. I ocenić.
Kiedy drań był w brzuszku i wiercił się okrutnie, kopiąc i zaczepiając stópkami o moje żebra, Madzia dostarczała mi sterty książek. Żebym czytała, leżała i się relaksowała. Wśród nich była i ta autorstwa Lauren Weisberger o tytule tyle nacechowanym, co zabawnym. "Diabeł ubiera się u Prady" ubawiła mnie do łez, pomimo że nie rozumiałam tak do końca głównej bohaterki, a cała jej sytuacja była zbyt pokręcona jak dla mnie. Minęło ponad osiem lat... I zasiadłam przed telewizorem z filiżanką cholernie mocnej kawy tuż po powrocie z wielce ważnych uroczystości i spotkań. Film o dobrze znanym mi tytule roztoczył przede mną obraz. Obecnie już znany doskonale. Doświadczam go. Praktykuję. Nie dziwię się. Nie wiem tylko, ile we mnie Mirandy, ile Amandy. Obawiam się, że tej pierwszej jakby więcej... Kosmetyczka i fryzjer w godzinach pracy, bo cele reprezentacyjne... W godzinach pracy i zdjęcie szwów, bo szkoda czasu na głupoty. Laser godzinę przed uroczystością na skraju puszczy, bo tak wyszło. Cztery pary butów w szafie i perfumy w szufladzie obok kompletu kosmetyków. Trzy kalendarze i telefon zgrany w terminarzem google. Kawa. I odwoływanie spotkań ze względu na spotkania. I ta ostatnia wystawa i sesja popularnonaukowa. Zaplanowany wyjazd służbowy do Lwowa, o którym mąż mój własny jeszcze nie wie. Bo jeszcze może się przecież coś zmienić, więc... I szefowa, która żąda abstrakcyjnych pozornie rzeczy, które okazują się wykonalne i banalnie oczywiste. Balansowanie na pograniczu dnia i nocy, w światach równoległych. A właściwie trzech wymiarach: dom, praca, przeszłość. I jeden podstawowy nadwymiar, czyli drań.
Według jednej z postaci filmu, kiedy życie prywatne leży w gruzach, nadszedł czas na awans. Coś w tym jest... A jakie jest moje życie prywatne? Nie wiem. Niewiele obecnie wiem. Nie potrafię dostatecznie dokładnie oceniać. I nie chcę. Obecnie albo już. W tym całym czasie dla nas brakuje mi czasu dla siebie. Brakuje mnie sobie samej. Właściwie wiele mi brakuje. Mnie też... Ale o gruzach raczej nie ma mowy.
A może to po prostu burza i Lilith, która chyba właśnie uciekła z mojego znaku,
albo znalazła się w koniunkcji do Merkurego i wspólnie wycięli mi znowu
jakiś niezły numer?
Dopiłam właśnie druga kawę. Obok mnie teoria atomów Demokryta i Rozmowy o Biblii Świderkówej. Dranisko przysypiające podczas oglądania Madagaskaru i mąż śpiący zupełnie z książką w lewej dłoni. klik
Agnieszko, czytam i mam mieszane uczucia. Bo moja własna osoba znajduje się dokładnie na drugim biegunie. To, o czym piszesz, jest dla mnie w tej chwili abstrakcją, bo i praca inna i nadmiar domowych obowiązków stłumił całkowicie inne ambicje... I w tym wszystkim nie odnajduję czasu dla siebie... I nie wiem, co jest lepsze, bo nie wyobrażam sobie mojego świata bez tych małych wypełniaczy czasu...Ściskam
OdpowiedzUsuńNajbardziej z tego wszystkiego podoba mi się wyjazd do Lwowa. Nie wiem tylko, czy koniecznie służbowy. Bo ja jestem na etapie albo walnięcia tego wszystkiego i na wszystko się wypięcia, albo zmobilizowania się do czegoś, co mi skrzydeł doda. To drugie pod warunkiem jednak, że szefowa nie będzie mi patrzyła na ręce, a zaakceptuje i spojrzy dopiero na koniec.
OdpowiedzUsuńAle w tym całym młynie energii. Ups... Dosłownie pęd. Agnieszko, jednak dla siebie choć kilkanaście minut musisz znaleźć. W przeciwnym razie sprawy do załatwienia będą się mnożyć, a kiedy wreszcie przystaniesz, za głowę się złapiesz, że to ćwierć wieku minęło!
OdpowiedzUsuńLwów - piękne miasto. Pozdrów ode mnie!
Bardzo lubię ten film...daje do myślenia. Uwielbiam też aktorki, które grają dwie główne postaci tzn. Meryl Streep i Anne Hathaway. Ze względu na nie mogłabym go oglądać bez końca. Jednak świat, jaki tam zaprezentowano wydał mi się dość przerażający. Nie wierzę Agnieszko, abyś mogła choć w minimalnym stopniu upodobnić się do Mirandy. Po prostu jesteś bardzo aktywną kobietą i chcesz się realizować zawodowo. Wierzę w Ciebie i wiem, że sobie poradzisz, nie zaniedbując przy tym rodziny. Jednak pomyśl też czasem o sobie. Ściskam Cię mocno i pozdrawiam:)))
OdpowiedzUsuńZamieszanie... tak życie ma swój cel... nie wiadomo jaki... ślę mocne uściski...
OdpowiedzUsuńGranica między światami czy wymiarami - to linia łącząca czy dzieląca? Nurtuje mnie to, ale oby tylko takie problemy były...
OdpowiedzUsuńŚciskam Cię, Agnieszko!
A bo my mamy wyobrażenia o świecie. Z książek, filmów i innych takich. I sobie myśli, że albo będzie Anią z Zielonego Wzgórza, albo Mirandą (albo wybierz sobie inteligentniejsze przykłądy). Jak ja to wszystko przeżywałam. Kariera/rodzina itp. A jedyne co możemy zrobić to podejmować dobre wybory za każdym małym krokiem. Pilnuj tylko, żebyś wystarczająco często wybierała czas dla siebie ;*
OdpowiedzUsuńHop hop :)
OdpowiedzUsuń