wtorek, 11 marca 2008

kłamstwo

    Wczoraj byłam z draniem na wizycie kontrolnej u jego pani doktor. Tłum... no dziki prawie. Czekam na naszą godzinę, wchodzi ojciec z dzieckiem przed nami do gabinetu, my szykujemy się powoli stając bliżej drzwi. Nagle na mój ruch ku drzwiom zrywa się z ławki pani, która do tej pory siedziała tyłem do nas przy gabinecie zabiegowym i pyta, czy może wejść przede mną, bo zapomniała o coś spytać. No jeśli zapomniała, niech wejdzie... Zdziwił mnie jednak brak recept w jej dłoni i dziwna mina dzieci, z którymi ona była. Stoimy zatem już tłumem przy gabinecie - ja z draniem, najszczęśliwsza, która nam towarzyszy, owa pani i jej dwoje wnuków. Pani staje się z minuty na minutę gadatliwa coraz bardziej, dzieci natomiast mają coraz mniej pewne miny, coraz bardziej opuszczone głowy, pani zaczyna mamrotać o swoim zapominalstwie, sytuacja staje się coraz bardziej dziwna. Pani stara się podtrzymać ze mną konwersację i po raz kolejny mówi, że już tu była, ale zapomniała o jednej rzeczy i mało czasu zajmie, że ona musi, że zada jedno krótkie pytanie... Każe dzieciom to potwierdzić. Dzieci kiwają główkami nie podnosząc ich. Najszczęśliwsza na to rzuca już zniecierpliwioną uwagę, że pytanie może być i krótkie, ale odpowiedź na nie przy dwójce dzieci będzie zapewne długa.
Patrzę zdziwiona na jedną i na drugą i tak nie do końca rozumiem, o co chodzi w tym wszystkim.
Ale czemu niby mam nie dać kobiecie wejść do gabinetu zapytać się...? Pani wchodzi, dzieci mają siedzieć na ławkach i czekać na nią grzecznie, jednak już od drzwi się odwraca i dzieci przyzywa gestem do gabinetu.
Po minucie drzwi otwierają się nagle i mocno zirytowana pani doktor, która jest ostoją spokoju mówi owej kobiecie, że gdyby ją o przyjęcie dzieci poprosiła, na pewno by je przyjęła, ale ponieważ postanowiła okłamać ją oczerniając panie z rejestracji, które rzekomo kart nie wyciągnęły, nie ma zamiaru tej rozmowy kontynuować.
Zszokowana wchodzę do gabinetu z draniem. Zdrowy jak wieloryb. Na szczęście w oskrzelach już czysto, gardło jaśniutkie.
Po wyjściu z gabinetu widzę na korytarzu ową panią siedzącą z dwójką dzieci, które główki mają spuszczone niemal do samej podłogi. Kobieta robi wszystko, aby na nią nie spojrzeć... Czekają do innego pediatry, pani ponoć uprosiła kulturalnie.

Zastanawiam się jednak nad sensem kłamstwa w tej konkretnej sytuacji. Nie chcę się bowiem rozwodzić nad kłamstwem jako takim, bo mam na jego temat swoje zdanie, którego nie zmienię nigdy.
Poszła kobieta z dziećmi do lekarza. Dzieci wyraźnie chore. Widać, że źle się czują - w takim wypadku zawsze jakiś lekarz dziecko przyjmie. Zwłaszcza, kiedy w powiatowym szaleje zapalenie oskrzeli. Dzieci chore, zmęczone, rozgorączkowane, zagubione dodatkowo w sytuacji mało dla nich komfortowej - niepewne, czy pani doktor przyjmie, czy ludzie wejść pozwolą, czy kłamstwo przejdzie... Właśnie... czy uda się tym razem okłamać. Dzieci najwyraźniej były świadome zamierzenia swojej babci, co potwierdziły tym, że na nikogo od samego początku nie śmiały spojrzeć.
Ale jak długo będą się jeszcze wstydziły? Kiedyś przyjdzie taki dzień, że babci się tym sposobem uda coś uzyskać i wtedy mogą zmienić zdanie...
Brzydzę się kłamstwem bardzo. Takim mówionym w żywe oczy przy jednoczesnym robieniu z siebie ofiary zwłaszcza. A takim wkładanym w usta dziecka - najbardziej.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz