poniedziałek, 23 marca 2009

remont łazienki...

    ... czyli pani wraca do normy. No bo jakby nie było dawno pani nie narozrabiała. No to teraz to mamy wesoło. Oj tak. Zwłaszcza ślubny się cieszy. Aż widzę radość na jego twarzy. Normalnie uśmiecha się do mnie całym sobą, żeby przypadkiem nie dopuścić do dywagacji moich spowodowanych mimiką jego. No bo przyszedł sąsiad i mówi, że go zalewamy. Pomyślałam sobie, co sobie pomyślałam i sprawę zostawiłam ślubnemu. On siłą swojego spokoju pokona nawet stoika, więc w trudnych sprawach mediacyjnych jest moją prawą ręką. Potem zaś przyszedł teść mój drogi i razem ze ślubnym skuli część ściany i spiłowali kilka desek w tejże. Taaaak... pani ma w ścianie i deski i trzcinę i trochę cementu z piachem też pani ma. Jak to się ponad sto lat trzymało, to ja już nie wiem, ale jakoś musiało, a potem my się wprowadziliśmy... No i jak już mi popsuli ścianę, to coś porobili, a potem załatali i okazało się, że ja to siłą spokoju nie jestem, zwłaszcza wtedy, kiedy silikon leży źle i nieładnie, a ślubny twierdzi, że teść mój drogi uważa, że tak jest dobrze. No tego to ja znieść nie zniesę. Mąż mój własny i osobisty ma się wszak słuchać mnie i jak ja mówię, że jest brzydko, to on jedynie wtórować może. Ale co ja się będę kłócić i dywagować... Toż wystarczy do najszczęśliwszej zadzwonić i powiedzieć, że silikon spartolony, a na drugi dzień pojawia się macher. Ba! macher opłacony i pełen zapału do pracy. Pogrzebał w ścianie, walnął młotkiem w glazurę na oślep i stwierdził, że kupić trzeba to i to i tamto też i jeszcze owo. Ślubny nabył, wtaszczył i czekaliśmy... od czwartku. Wczoraj wszystko pochowałam, westchnęłam i przełknęłam kilka inwektyw. Ale! no jaka to ja sprawcza, albo niesprawiedliwa... dzisiaj bowiem przed siódmą przyszedł macher. Przyszedł, rozwalił wszystko, co się dało, wydobył dechy na wierzch, kazał kupić płyty karton-gips i zostawił pobojowisko. No i łazienkę mam, proszę ja Was, z nazwy i w chęci posiadania. Jestem nawet przy nadziei, że macher jutro przyjdzie... Nie wiem tylko, co winna mu była podłoga... Ślubny coś tam w prawdzie przebąkuje, że dobrze, że futrynę i drzwi zostawił, ale ja się aż tak nie cieszę, wychodząc bowiem do szkoły w tumanie kurzu siwego, rzuciłam nieopatrznie w przestrzeń, że widzę teraz możliwości manewru z drzwiami i resztą. Pan powymierzał i stwierdził, że to jest myśl. Kreatywny taki znaczy jest. Przedpokój według niego też można zmniejszyć. Ale jakby co, to ja o niczym nie wiem. A poza tym przy okazji to już wiem, co mi pachniało nie tak, jak należy: pachniały deski! A teraz pachnieć już nie będą. O! są i dobre strony tego, co u nas obecnie jest, a raczej czego nie ma. No i jak to ślubny powiedział: mam nadzieję, że tym razem silikon będzie położony dobrze, cobym się nie wkurzyła po raz wtóry... klik

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz