Mi zbiegała po schodach tak szybko, jak tylko pozwalały klapki niedbale trzymające się stóp. Mi klapek nie lubi od dziecka, ale idąc do doktora Szu wolała nie ryzykować obcasów - jego długie wykłady na temat lordozy, skoliozy i kifozy wywoływały w niej odruch wymiotny, a i tak wiedzieli oboje, że on się tylko nagada, bo musi, a ona wysłucha, bo i nie ma innego wyjścia, bo przecież drzwi gabinetu otwierają się dopiero po wypisaniu przez niego recepty i przybiciu stempla - te zaś będą dopiero po ewentualnym wykładzie Szu.
Mi biegła szybko, bo czas niewytłumaczalnie gnał i nie mogła z tym nic zrobić, ani temu w jakikolwiek sposób zaradzić, a do przychodni lepiej się nie spóźnić, bo przepadnie numerek. Wcześniej można było iść ze spokojem, bo i służba pomocy zdrowiu nie była tak zapracowana, więc i sympatyczniejsza, ale odkąd jasnowidze stracili na giełdzie dzięki partii konserwatywnej wsparcia dla ślepego przeznaczenia, szarlatani i znachorzy zaczęli mieć znowu pacjentów. Kasa to kasa, więc nawet stali pacjenci musieli zaakceptować tłumy w ośrodkach i ścierpieć konieczność stawiania się na wyznaczoną godzinę.
W budynku ośrodka było tłoczno, a malujące paznokcie krwistą czerwienią pielęgniarki tłumaczyły, że na ten kwartał listy zostały zamknięte i nic na to nie poradzą. Mi skierowała się do windy, ale kiedy zobaczyła, że miejsce staruszka windziarza, który przysypiał na ratanowym fotelu i mylił kierunki góra - dół zastąpił ochroniarz bazyliszek, postanowiła pokonać dziesięć pięter samodzielnie. Bazyliszek co prawda nosił w windzie czarne okulary, ale z mięśniakami nigdy nic nie wiadomo, więc Mi wolała zdać się ponownie na mięśnie wlasnych nóg. W sumie to niezła przewrotność losu, że Szu akurat na najwyższym piętrze przyjmował, a z okien widać było nierzadko rozsnute chmury. No cóż... reklama dźwignią handlu nawet i w służbie pomocy zdrowiu działała prężnie.
- Ja do doktora na 13.13 - Mi zwróciła się do uśmiechniętej recepcjonistki, która spod sterty kart wyciągnęła tę należącą do Mi i podając ją wskazała kolejkę staruszek w różnym wieku siedzących przed gabinetem. Mi posłusznie siadła między nimi. Z recepcjonistką lepiej nie dyskutować, bo nerwicy nabawiła się, odkąd ministerstwo narzuciło kolor biały jako obowiązujący w pracy.
- A pani w jakim celu? - zainteresowała się jedna ze staruszek i z troską w oku spojrzała na Mi, która miała zamiar z nikim nie rozmawiać.
- Ja po Czas.
- Po Czas? - zdziwiła się staruszka spod przeciwnej ściany z kolorową chustką na głowie.
- Tym młodym to się zupełnie w głowach poprzewracało - wysapał dziadek idący dziarsko od strony schodów. Widocznie też nie ufał bazyliszkowi.
- Oj panie... kiedyś to my miłości i zdrowia... - rozmarzyła się staruszka z długim sznurem korali i w koronkowych rękawiczkach na drobnych dłoniach.
- Miłość mam - powiedziała Mi z przekonaniem - i zdrowie też.
- Oj pani, pani - staruszek zwrócił się do sąsiadki, która henną poprawiała brew - co i ja bym dał za zdrowie jak kiedyś...
Na szczęście Mi została wezwana do gabinetu i siadając z beztroską na fotelu, pewna, że tym razem pójdzie sprawniej, bo ubrała się przepisowo, poprosiła o receptę na Czas.
Doktor Szu popatrzył na nią pod podłużnych okularów i zapalił cygaro.
- A po co ci dziecko Czas? - wyrzuci z płuc kłąb dymu. - Bądź rozsądna. Czas to pieniądz, a żeby mieć pieniądz trzeba mieć zdrowie, a zdrowie się pielęgnuje w miłości. A ten czas i czas to w końcu ciebie znudzi dziecko i zgubi.
Mi popatrzyła na kciuk lewej ręki i urwała skórkę, którą podgryzała jeszcze w poczekalni. Z nim cholera to człowiek nigdy nie wygra. Doktor szarlatan, który musi się upierać przy leczeniu zamiast zwyczajnie odbębniać sprawy.
- Ale mnie jest potrzebny Czas doktorze - Mi próbowała zacząć rozmowę.
- Czas powiadasz? To musimy zrobić badania i musisz nam podpisać zobowiązanie. - Szu zamyślił się głęboko, wciągnął w płuca substancję smolistą cygara i uśmiechnął. - Masz tu dziecko skierowanie i deklarację - powiedział przybijając stempel na dwóch arkuszach papirusa - recepcjonistka prawie bezboleśnie zrobi ci nakłucie na serdecznym palcu za dodatkową opłatą.
Mi zebrała papiery i kartę i rytmicznie zwróciła się w stronę drzwi.
"Po co temu wariatowi trzy zegary nad drzwiami - pomyślała - w dodatku żaden nie wskazuje poprawienie godziny".
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz