środa, 10 lutego 2010

Mi u Doktora Szu, czyli recepta na Czas

   Mi zbiegała po schodach tak szybko, jak tylko pozwalały klapki niedbale trzymające się stóp. Mi klapek nie lubi od dziecka, ale idąc do doktora Szu wolała nie ryzykować obcasów - jego długie wykłady na temat lordozy, skoliozy i kifozy wywoływały w niej odruch wymiotny, a i tak wiedzieli oboje, że on się tylko nagada, bo musi, a ona wysłucha, bo i nie ma innego wyjścia, bo przecież drzwi gabinetu otwierają się dopiero po wypisaniu przez niego recepty i przybiciu stempla - te zaś będą dopiero po ewentualnym wykładzie Szu.
Mi biegła szybko, bo czas niewytłumaczalnie gnał i nie mogła z tym nic zrobić, ani temu w jakikolwiek sposób zaradzić, a do przychodni lepiej się nie spóźnić, bo przepadnie numerek. Wcześniej można było iść ze spokojem, bo i służba pomocy zdrowiu nie była tak zapracowana, więc i sympatyczniejsza, ale odkąd jasnowidze stracili na giełdzie dzięki partii konserwatywnej wsparcia dla ślepego przeznaczenia, szarlatani i znachorzy zaczęli mieć znowu pacjentów. Kasa to kasa, więc nawet stali pacjenci musieli zaakceptować tłumy w ośrodkach i ścierpieć konieczność stawiania się na wyznaczoną godzinę.

   W budynku ośrodka było tłoczno, a malujące paznokcie krwistą czerwienią pielęgniarki tłumaczyły, że na ten kwartał listy zostały zamknięte i nic na to nie poradzą. Mi skierowała się do windy, ale kiedy zobaczyła, że miejsce staruszka windziarza, który przysypiał na ratanowym fotelu i mylił kierunki góra - dół zastąpił ochroniarz bazyliszek, postanowiła pokonać dziesięć pięter samodzielnie. Bazyliszek co prawda nosił w windzie czarne okulary, ale z mięśniakami nigdy nic nie wiadomo, więc Mi wolała zdać się ponownie na mięśnie wlasnych nóg. W sumie to niezła przewrotność losu, że Szu akurat na najwyższym piętrze przyjmował, a z okien widać było nierzadko rozsnute chmury. No cóż... reklama dźwignią handlu nawet i w służbie pomocy zdrowiu działała prężnie.
- Ja do doktora na 13.13 - Mi zwróciła się do uśmiechniętej recepcjonistki, która spod sterty kart wyciągnęła tę należącą do Mi i podając ją wskazała kolejkę staruszek w różnym wieku siedzących przed gabinetem. Mi posłusznie siadła między nimi. Z recepcjonistką lepiej nie dyskutować, bo nerwicy nabawiła się, odkąd ministerstwo narzuciło kolor biały jako obowiązujący w pracy.
- A pani w jakim celu? - zainteresowała się jedna ze staruszek i z troską w oku spojrzała na Mi, która miała zamiar z nikim nie rozmawiać.
- Ja po Czas.
- Po Czas? - zdziwiła się staruszka spod przeciwnej ściany z kolorową chustką na głowie.
- Tym młodym to się zupełnie w głowach poprzewracało - wysapał dziadek idący dziarsko od strony schodów. Widocznie też nie ufał bazyliszkowi.
- Oj panie... kiedyś to my miłości i zdrowia... - rozmarzyła się staruszka z długim sznurem korali i w koronkowych rękawiczkach na drobnych dłoniach.
- Miłość mam - powiedziała Mi z przekonaniem - i zdrowie też.
- Oj pani, pani - staruszek zwrócił się do sąsiadki, która henną poprawiała brew - co i ja bym dał za zdrowie jak kiedyś...
Na szczęście Mi została wezwana do gabinetu i siadając z beztroską na fotelu, pewna, że tym razem pójdzie sprawniej, bo ubrała się przepisowo, poprosiła o receptę na Czas.
Doktor Szu popatrzył na nią pod podłużnych okularów i zapalił cygaro.
- A po co ci dziecko Czas? - wyrzuci z płuc kłąb dymu. - Bądź rozsądna. Czas to pieniądz, a żeby mieć pieniądz trzeba mieć zdrowie, a zdrowie się pielęgnuje w miłości. A ten czas i czas to w końcu ciebie znudzi dziecko i zgubi.
Mi popatrzyła na kciuk lewej ręki i urwała skórkę, którą podgryzała jeszcze w poczekalni. Z nim cholera to człowiek nigdy nie wygra. Doktor szarlatan, który musi się upierać przy leczeniu zamiast zwyczajnie odbębniać sprawy.
- Ale mnie jest potrzebny Czas doktorze - Mi próbowała zacząć rozmowę.
- Czas powiadasz? To musimy zrobić badania i musisz nam podpisać zobowiązanie. - Szu zamyślił się głęboko, wciągnął w płuca substancję smolistą cygara i uśmiechnął. - Masz tu dziecko skierowanie i deklarację - powiedział przybijając stempel na dwóch arkuszach papirusa - recepcjonistka prawie bezboleśnie zrobi ci nakłucie na serdecznym palcu za dodatkową opłatą.

    Mi zebrała papiery i kartę i rytmicznie zwróciła się w stronę drzwi.
"Po co temu wariatowi trzy zegary nad drzwiami - pomyślała - w dodatku żaden nie wskazuje poprawienie godziny".

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz