sobota, 18 lipca 2009

o tym, kto się boi czego...

    ... czyli Kazimierz jest nasz. Co prawda komary gryzą mnie okropnie, ale dobrzy ludzie chyba już tak po prostu mają, że cierpieć muszą. I dzielnie to znosić też muszą. A natrętne komarzyce bronią wytrwale dostępu do każdej jednej kępki krzaków, a tu krzaczory prowadzą do każdego celu. Trochę to utrudnia... No taka baszta na przykład ten i tamten staje się niedostępna. W sumie to dostępna była tyle razy już, ale czemu to niby teraz chmara komarów czyha na mnie tu i tam i to w biały dzień, ha? Ludzie trochę się dziwią, kiedy co jakiś czas wyciągam z torebki woreczek z pokrojoną cebulą i zaczynam się nacierać. A niech im... Jadę tą cebulą na kilometr pewnie, ale ukąszenia nie pieką. Z dwojga złego wolę cebulę... A ludziów jak mrówków, więc się i dziwić ma kto. Ale na statku to dziwiliśmy się my... No bo jak tu się nie dziwić, kiedy odbijamy od brzegu i słyszę za plecami z lewa:
- No cześć, dzwonię, bo w Kazimierzu jestem. No ładnie tuuuu. Bardzo ładnie tu. Pięknie jest. No ładnie. Wszystko ładne. A teraz to statkiem jadę. No mówię ci: statkiem. No coś ty. Nie bój się. Nie sama. Taaak... dużo ludzi tu jest. No coś ty - nie dostawaj zawału. No ładne widoki są na tym statku. Tak. No a ile tych ogórków zerwałaś dzisiaj? - I kiedy nie wiedziałam, czy mam się dusić śmiechem, czy dławić płaczem, panie z prawa dołożyły:
- Jak już wyjdziemy ze statku to zjemy coś. Głodna jestem. Może na ogórki małosolne pójdziemy?
- Jak byłam w Wiśle, to były małosolne dobre. Po cztery pięćdziesiąt były. Tam to było ładnie...
- Tutaj też pewnie dobre są, bo tyle ludzi, to się starać muszą.
- A jak byłam w Wiśle to zdjęcia robiłam i akurat wtedy nasza kadra ćwiczyła. Ale chude to jest, mówię ci! No i raz to zdjęcie zrobiłam i potem patrzę, a na tym zdjęciu z tyłu to taki czorny idzie i taki podobny do kogoś. Stary patrzy i mówi: ty to ten T. jest.
- No co ty??? - Nooooo to tam faktycznie pięknie było... - Rozmowę pań przerwał niestety kapitan, który ogłosił, że zaraz z prawej strony za wiatrakiem to dom Olbrychskiego. Wszyscy zawołali łaaaaaaa i zgodnie na lewo pobiegli, tudzież głowy w stronę lewą obrócili. Gapią się wszyscy i gapią i zdjęcia robią wiatrakowi, a kapitan mówi, że teraz to w prawo patrzeć mają, bo zamek w Janowcu będzie widać, to wszyscy w prawo głowy bach! Aż dziw, że łajba się nie rozkołysała. Chociaż w sumie, to dobrze, bo wtedy ja bym musiała zwis klasyczny przez burtę zrobić... No i panie z tyłu do rozmowy wróciły:
- Zaraz aparat mi padnie.
- A to nie wzięłaś baterii? Ja to miałam wziąć, ale pomyślałam, że pewnie weźmiesz, to ja dźwigać nie będę...
- A no jakoś nie pomyślałam, ale coś skołuje się.
Nawet miałam ochotę się odwrócić i ten aparat zobaczyć, co to takie ciężkie baterie ma, ale normalnie strach mnie ogarnął i wolałam patrzeć przed się i wtedy słyszę:
- Ty zostaw ten wiatrak. Janowiec zrób. Jak padnie to Janowiec będzie, a  wiatrak to i tak stary.
Stary to stary. Janowiec nowiutki przecie, więc sprawa zrozumiała dla wszystkich jest. I wtedy pani od jeżdżącego statku dojrzała, że mija nas statek Viking:
- O popatrz tam to zadaszenie mają i okienka takie na dole. Dwa pokłady tam są? A tu tak gorąco. A dlaczego tam mają dach, a tu nie ma nic? No... Vikingowy to lepszy od piratowego.
Jestem pewna, że Piwowarski chociaż raz musiał płynąć statkiem z Kazimierza do Janowca i trafić na taką ekipę. Ja rozumiem, że upał... Ja rozumiem też, że i emocje jakieś tam i może... Ja rozumiem, że wakacje... Normalnie wszystko rozumiem. Ale bać się powoli zaczynam już. Tych jeżdżących statków chyba najbardziej. I tych komarów to też już się boję.
No i zapomniałabym! Ślubny też się boi... że ta moja morska choroba to nie taki kit wcale. Dziwny on jest. Toż sam widział, że z żaglówki to mnie jak zwłoki, albo zewłok trzeba było i biegusiem przez pomost na brzeg prowadzić. No ja rozumiem, że żaglówka i jacht to sprawy dwie zupełnie. Ale niech mi ślubny zagwarantuje, że spać to będziemy przy motorze pracującym. Nie zagwarantuje mi przecież. No nie, bo ja to go znam i takie rzeczy wiem. No to jak ja mam mu obiecać, że ja dam radę? No jak ja się już bać zaczynam panicznie i jakoś już nawet słuchać nie mogę, że to takie hop siup i wielkie nic, bo mi się spodoba. Booosszzeeeee jaki mi się uparty ten ślubny trafił. No i pływający taki. Jak on taki pływający, to czemu on nie marynarz jest? Tego to ja już kompletnie nie wiem, ale pytać się nie będę, bo jeszcze się obrazi, albo zastanowi. To ja już wolę go na miejscu nawet z tymi dzikimi pomysłami. I że niby to ja pomysły dzikie mam. No bo taką lampę dzisiaj dojrzałam. Lampa jak to lampa - stojąca, duża, z abażurem. No w sumie to ja wiem, że lamp mamy dużo, ale i ta gdzieś by się dała ustawić, a on mówi mi, że jak dzikus się zachowuję na widok staroci. Ale w Kazimierzu możliwe jest wszystko, więc niech sobie gada. A ja znowu anioła szukam. Teraz musi być taki, żeby do tego ostatniego pasował. Jeszcze nie znalazłam... A właściwie to piszę, bo czasu na pisanie teraz nie mam... klik

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz