sobota, 22 sierpnia 2009

bezkarnie

   Chłód sierpniowy powoduje, że nad ranem chętniej stopy owijam w pierzynkę i leniwie przeciągam się po przebudzeniu, szukając chłodu prześcieradła, zamiast wstać i ścigając się z czasem, smażyć powidła, których smak pozwolę smakować dopiero późną jesienią. Ze stóp moich nie zniknęła karmazynowa czerwień lakieru do paznokci, ale na ciele pojawił się miękki szlafrok, w którym rano, stojąc z kubkiem kawy przy oknie kuchennym, obserwuję skwer i katedrę. Zieleń ewidentnie dojrzała przesłonięta jest już mgiełką gęstą i orzeźwiającą. Trochę tajemniczą, trochę zagadkową. W takiej zieleni może zdarzyć się wiele.
Lubię ten stan, kiedy to chłód zmierza się z rozgrzaniem i kiedy ocierając pot z czoła, czuję gorąc karku oraz zimno stóp własnych i przedramion. Przeciwieństwa przecież się przyciągają. I dlatego mieszam to co żółte z tym, co czerwone, słodząc paprykę, a octem traktując gruszki.
Ulubione wieczorem na balkonie przy marznących lekko różach jest co prawda karkołomne, a na pewno perwersyjne, ale miłe. A róże lubią marznąć. Ja też. Trochę. Dla samego posmaku zimna. klik

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz