środa, 5 sierpnia 2009

daleko stąd

   Chociaż przez ostatnie trzy dni z domu wychodziłam jedynie na plac zabaw, to i tak czuję się, jakbym wróciła z bardzo daleka, ponieważ przez ten czas nieomal stale pani podpatrywała Białego pośród Dzikich, a potem poznała szamana plemienia Carapana. I to ostatniego. Było miło. Ciekawie też było. W nocy to nawet i momenty były z duszą na ramieniu, jak w książkach momenty były, a ślubny spał i obudzić się nie dawał, tylko mamrotał pod nosem coś, co brzmiało "dobrze, dobrze".
A teraz delektuję się tym momentem, kiedy zamykam książkę po przeczytaniu nawet noty od wydawcy, w której to mam nadzieję znaleźć jeszcze posmak tekstu i staram się rozgraniczyć światy równoległe, przyległe, podległe. Na antropologiczne poszukiwania mnie bowiem wzięło tego lata ponownie i odbieganie od cywilizacji. A raczej szukanie jej w formie czystszej, bardziej zrozumiałej dla mnie. Nawet ubrania nieświadomie tylko z metką "ethno" mi w ręce wpadały, którą dopiero w domu zauważałam ku uciesze męża mojego własnego i osobistego, że jestem nieświadoma własnych czynów. Drań się teraz dziwi, że ja biała, albo seledynowa, albo brązowa. Bo brązowa to ja nigdy nie byłam. Taak... i tylko niezmiennie tak zbyt ciężko patrzeć na to, co wokół i przyjmować do wiadomości, że żyjemy w świecie, w którym rządzi człowiek, który jest istotą rozumną i jako ta rozumna istota wyrzuca na moich oczach z samochodu psa i odjeżdża... a pies biegnie za nim środkiem ulicy, ale nie ma szans, bo człowiek przyspiesza. A pies biegnie i biegnie dalej taki zdziwiony.
Zwolniłam. Bardzo. Nawet ciśnienie moje leży na podłodze. Kawa pachnie intensywniej. Sierpień wokół. Taki graniczny, pełen oczekiwania na coś, co się wydarzy co prawda za miesiąc, ale już pobudza myśli. "Zatańczysz ze mną?" zapytał drań. Tańczymy... lubię tańczyć z draniem, w tańcu drań siedzi mi na biodrze, jak od początku, kalendarz jest o setki kilometrów ode mnie... świat codzienny również. klik

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz