poniedziałek, 3 października 2011
matrioszka
Świat oglądam w kalejdoskopie zdarzeń. Budzę się w poniedziałek zbyt
wczesnym ranem i usypiam zbyt późnym wieczorem w niedzielę. Pomiędzy
tymi dwoma zdarzeniami, które jedynie przypadkowo koduję w myślach, jest
po prostu strumień świadomości. Chwilami mam wrażenie, że mojej.
Prywatnej. Drań wrócił na tenis. Ja wróciłam na ławkę dla mam. Mam zatem
czas na kawę latte dużą i książkę, albo pismo dla udomowionych
czarownic. Ojejejjejjejejeeej… kiedy ja byłam udomowioną czarownicą
ostatnio? Nie wiem… Obecnie jestem tylko czarownicą, która ma dom, ale
udomowienie rozmywa się w mnogości miejsc, do których docieram. A
dzisiaj trzymam w ręku książkę z moją przedmową. I chociaż tyle już razy
widziałam swoje nazwisko pod swoim tekstem w druku, jestem pod
wrażeniem. Takim osobistym, wielkim i egoistycznie prywatnym. Gładzę
opuszkami palców błyszczącą, twardą oprawę nie mojej książki, a czuję
się, jakbym zdobyła szczyt możliwości twórczych. Pisałam już, że
uwielbiam to, co robię? Pisałam… Musiałam napisać, w przeciwnym razie
pękłabym z nadmiaru słów kłębiących się w moich myślach. A właśnie! stąd
chyba ta konieczność wypisywania się – kwestia musu wewnętrznego.
Uzależnienie nadświadomości, podświadomość bowiem paradoksalnie każe mi
obecnie więcej milczeć, zdecydowanie omijać historie osób i zdarzeń. Za
oknem jest przepiękna jesień. Ostatnia tak śliczna była w mojej klasie
maturalnej, kiedy jeszcze w październiku biegałam w mini, sandałach i
bluzeczkach z krótkim rękawem. Praktycznie całe wieki temu, a nadal obok
mnie jest namacalne uczucie bezwstydnej radości ze skakania po stertach
suchych liści. Wtedy dopiero poznawaliśmy się ze ślubnym powoli i
zdecydowanie. Dzisiaj w parku mąż mój własny i osobisty patrzy z
uśmiechem na mnie, kiedy mijamy suche liście, a drań z lubością się w
nich tarza, piszczy z uciechy i szaleje. Za oknem w domu mam już zielono
– żółte rozbłyski. Za oknem w puszczy mam cierpliwą i zdecydowaną
zieleń. Dwa światy. Włosy upinam już w węzeł na karku. Nie taki
imponujący co prawda, ale dwukrotnie zakręcony. Włosy mam coraz
jaśniejsze. Coraz intensywniej maluję usta. Zabawne, jak zmiany potrafią
same się wprowadzić i rozpanoszyć. I wmówić nam, że są najwłaściwszymi w
danym momencie. Dany moment… tak, właściwie tak, momenty są po to, aby
je zagarniać zachłannie i nie oglądać się, czy wypada. Wypadają mi w tym
tygodniu cztery dni wolne. Powinnam teraz nadgonić, ale wszystko
zapięte na ostatni guzik czeka grzecznie na swoją kolej, więc popijam
małymi łyczkami yerba mate z kubka z chat noir i planuję, co będę robić
od środowego wieczoru. Na pewno udomowię się i przede wszystkim upiekę
szarlotkę. klik
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz