niedziela, 5 lutego 2012

długa droga do domu, sarna, kowal i trzy kubki

    Leniwa niedziela toczy się własnym tempem, a ja we własnym tempie nie toczę się wcale - odpoczywam i poniekąd budzę trzecim kubkiem kawy z mlekiem. Od trzech godzin. Narty zostały odłożone na następny tydzień. Trochę dlatego, że mróz zmroził nawet drania i ślubnego chęci białego szaleństwa, trochę dlatego, że pracowałam wczoraj w tak nieprzyzwoitej odległości od domu i do tak nieprzyzwoitych godzin, że towarzystwem moich własnych chłopaków przez całą wyprawę cieszyłam się w sposób zwielokrotniony.
Kiedyś inaczej pojmowałam czasoprzestrzeń. Obecnie odległość i godziny nie wywołują u mnie żadnych refleksji. Po prostu są. Ja też jestem. Jest zima. Jak wracaliśmy, sarna przebiegła nam tuż przez samochodem. Widok niesamowity i sprawiający wrażenie trochę mrożące krew w żyłach. Wyrosła nagle przed zderzakiem samochodu. Ślubny zdążył zahamować, a ona pognała sobie gdzieś w swoją stronę lasu dając do zrozumienia, że puszcza to jej rejon, w którym my jesteśmy tylko gośćmi (żeby nie powiedzieć: intruzami). Drań spał w foteliku na tylnym siedzeniu, kamerzysta spał również, twierdząc później, że tylko takie sprawiał wrażenie, a my cieszyliśmy się, że mieliśmy w zasięgu świateł samochodu sarnę a nie jelenia. On na pewno by nie przebiegł.
Ale właściwie to cała droga powrotna byłą pełna niespodzianek. Przydrożna puszcza oświetlana jedynie światłami naszego samochodu wyglądała przerażająco i niepokoiła. Brak śniegu uwidaczniał nasypy, rowy i przydrożne krzyże w sposób upiorny, a brzozy straszyły swoją obecnością na równi z wszędobylską mgłą i niską temperaturą suszącą drogę, która zachęcała do szybszej jazdy. Zawadziliśmy też o zajazd przypominający chatkę Baby Jagi, w której zjedliśmy kociołek kowala i przefantastyczną pizzę, pieczone jabłka i pomidory zapiekane z serem. Po takiej uczcie najchętniej położyłabym się przy kominku w jakimś wielgachnym łóżku, ale trzeba było wracać. Do rzeczywistości. Zatem wróciliśmy wąską ścieżką poprzez noc i puszczę. W domu czekały łóżka z chłodną pościelą, gorąca kąpiel i mruczące natrętnie koty. Reszty nie pamiętam. klik

13 komentarzy:

  1. Ale mi smaku narobiłaś, Agnieszko :) Właśnie próbuję wymyślić, co na obiad zmalować, nie przemęczając się :))) A przygodę z sarną przeżyłam kiedyś podobną, na szczęście w dzień i na szczęście skończyła się podobnie, więc mogę to wspominać z małym uśmiechem... Miłej niedzieli w towarzystwie Twoich chłopaków :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nino: cieszę się, że narobiłam Ci smaku, bo jeszcze czuję zapach wczorajszego jedzonka :) sarny są piękne i szybkie i pojawiają się nagle, więc faktycznie dobrze, że nasze przygody skończyły się szczęśliwie...

      Usuń
  2. Przepraszam bardzo Sąsiadko, a co to za pies czy inna wydra ten kowal????

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Darek: Sąsiedzie... kociołek kowala to gliniany kociołek wypełniony smażonymi ziemniaczkami, smażoną cebulką, karkówką, nieprzyzwoitą ilością zera i połówkami pomidora ułożonymi na samej górze, przykryty glinianą pokrywką i wstawiony do pieca celem zapieczenia całości doprawionej majerankiem i czosnkiem :) pyyyychota... Ale mówiłam: Asia przyjedzie, to ułożę plan wycieczki po powiatowym nr 2 ;D

      Usuń
  3. Na skuteczne obudzenie się polecam zieloną herbatę ;) Budzi lepiej, niż kawa (ale ja sama w zimne dni wolę kawę z mlekiem, jakaś taka bardziej rozgrzewająca mi się wydaje, choć chłodniejsza). Dobrze, ze przygoda z sarną szczęśliwie się zakończyła, ciepłe pozdrowienia ślę do Was, niech rozgrzewają - za oknem wciąż straszliwie zimno.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Rosomaczko... zimno jest potwornie :) wychodząc z domu mamy szok termiczny. Zielona herbata jest pyszna i bardzo ją lubię, ale jakoś rano niczym lunatyk zdążam w kierunku kawy... uzależnienie alboco ;)
      sarna pojawiła się znikąd i wprawiła w stan zdumienia, przerażenia i zapytania, ile takich pięknych zwierząt może paść ofiarą wypadków - strach aż na samą myśl... Ściskam ciepło :)

      Usuń
  4. Faktycznie, teraz uświadomiłam sobie, czy może przypomniałam, że bezśnieżne pobocza wyglądają upiornie w świetle samochodowych lamp.
    P.S. Jedno zdanie, a pisałam go i pisałam, bo mi kot Nikita na klawiaturze niemal leży i o touchpada pazurem zahacza.

    OdpowiedzUsuń
  5. a my zimy nie mamy w tym roku. I dobrze, bo lubie na nia zagladac tylko zza szyby:) POza tym strasznie sie lekam zima jezdzic po nocach samochodem. WYmaga to jakiegos wyzszego poziomu wtajemniczenia i skupienia...

    OdpowiedzUsuń
  6. Jazda nocą przez puszczę i to jeszcze w mroźną zimę zawsze wywołuje dreszczyk emocji.Kilka razy zdarzyło mi się, że sarna przeleciała mi przed maską samochodu...Nauczona doświadczeniem, kiedy widzę z daleka, że przebiegają zwierzęta, zawsze bardzo mocno zwalniam, bo z reguły za jednym przebiegają następne...Dobrze, że nic się Wam nie stało. Relaksuj się kochana, a narty mogą trochę poczekać. My chyba też odłożymy naszą zaplanowaną podróż do rodziny, aż się troszeczkę ociepli. Pozdrowienia i buziaki:)))

    OdpowiedzUsuń
  7. Witaj, szaleństwa na stoku mogą spokojnie zaczekać, przy tak dużym mrozie przyjemność raczej niewielka :-). Jazda przez puszczę zwłaszcza w godzinach wieczornych to zawsze ryzyko, że któreś zwierzę zaplączę się pod koła. Jak dobrze, że to była tylko jedna sarna a nie liczne stado dzików, które miałam okazję kiedyś spotkac na swej drodze...pozdrawiam cieplutko.

    OdpowiedzUsuń
  8. Aż Wam troszkę zazdroszczę... ale nabieraj sił. Należy się Wam :)

    OdpowiedzUsuń
  9. Jeleń by nie przebiegł i nie tylko dla jelenia mogłoby to źle się skończyć. Puszcze to puszcza - jest piękna i groźna. Jak zima :)

    OdpowiedzUsuń
  10. niedawno miałam podobną przygodę z sarną. Ciemno, ja zmęczona, a tu nagle w lichych światłach latarni wyskakuje sarna i biegnie dalej- tylko,że to było na obrzeżach miasta. Nie spodziewałam się jej

    OdpowiedzUsuń