środa, 28 maja 2014

koniugacja, mączka i coś jeszcze

    W tym tygodniu drań ma talentiadę. Nareszcie! Rok dodatkowych treningów i całe mnóstwo czasu poświęconego na to wydarzenie ponad normę rozstrzygnie się w ciągu zaledwie kilku godzin, podsumuje pracę, wysiłek i zaangażowanie. Dobę ostatnio rozszerzyliśmy jeszcze bardziej, nawet nie zdając sobie sprawy, że to takie proste i wykonalne ot tak, po prostu, bez mrugnięcia powieką. Od soboty niemalże śpimy na kortach ziemnych. Po szkole, przed treningiem (tamtym i tym), po treningu (tym i tym), po basenie, w zamian za kolację, bez zakupów, przed późnym obiadem, prawie w nocy. Trener oszalał. Drań oszalał. My dołączyliśmy do grupy szaleńców, bo nie ma innego wyjścia w tych okolicznościach, znaczy najwyraźniej również oszaleliśmy. Koniugacja w praktyce. (Koniugacja i na piłkę przełożona, bowiem trener drugi / pierwszy / trudno priorytet obecnie wyznaczyć / zęby zacisnął i nawet starał się ukryć poirytowanie, kiedy drugi raz z rzędu drania wystawić w kadrze nie mógł. Znaczy też już lekko oszalał i jakby nieco ofuczył. Ja koniuguję, ty koniugujesz, ononaono koniuguje, my koniugujemy, wy koniugujecie, oni koniugują też...) Potem kąpiel. Długa, żeby mięśnie odpoczęły. A po kąpieli drań bierze rakietę i ćwiczy odbicia przy ściance w domu. W nocy. W swoim pokoju. Nie mam już siły zareagować. Mam za to stertę ubrań uwalanych mączką - zarówno treningowych, jak i szkolnych. "Bo przecież w szatni jest duszno, a na korcie wszędzie jest mączka mamusiu." No tak... Argument jest. Mączka też jest. A jak nie mączka to gumeczki, kłaki ze sztucznej nawierzchni i plamy od trawy z nawierzchni tej jak Panbóg przykazał, która stawów nie obciąża.  W sumie mam cudowną pralkę. Chyba z tytanu. Proszki mogę testować. I balsamy do ciała ze skórą wrażliwą niezłomnych dziewięciolatków. Tak, zdecydowanie cieszę się, że już w tę sobotę sprawa się rozstrzygnie. Chociaż mam pełną świadomość, że po jednym turnieju świta perspektywa kolejnego i zaczynają się nowe szaleństwa. Właściwie żyjemy w jednym wielkim szaleństwie. Luluś wczoraj dojrzał, że na kortach są piłeczki takie same, jak jego domowe. Trochę czasu mu to zajęło. A może dopiero teraz ogarnął nadmiar dźwięków i i niezliczone bodźce. Co my robiliśmy z czasem, kiedy ja zwyczajnie uczyłam w szkole, a drań uczęszczał do przedszkola mając tenis jedynie dwa razy w tygodniu i nie mając świadomości, że istnieje piłka nożna? Coś na pewno musieliśmy robić, w innym wypadku niechybnie byśmy dostali kręćka z nudów. Nie pamiętam.
Truskawki zagościły w naszej codzienności. Zagościły również lody. Ostatnio to mój ulubiony posiłek wieczorny kumulujący w sobie obiad i kolację. Śniadania jadam w pracy w godzinach wczesnopopołudniowych. Sałatki. Mieszam. Próbuję. Bawię się smakami selera naciowego, żurawiny, mięty, kiełków, jagód goji i ziaren słonecznika. Smakują wspaniale jako dodatki. Wypijam hektolitry pokrzywy. Mój organizm sam domaga się smaków, o które nigdy bym siebie nie posądziła. Ponoć i tak nimi mniej gorszę zespół niż yerbą mate, ale ogólnie przyzwyczaili się do dziwactw w moim wykonaniu. A to ostatnie zaczyna mnie bawić. Co innego gotuję, co innego jem sama. Drań co prawda lody pochłania niczym jamochłon, ale przed nimi kolację obfitującą w białka musi zjeść. Bez zupy dzień dla niego jest dniem straconym, a mięso im mniej białe tym ostatnio lepsze. Mąż mój własny i osobisty zagląda do moich mieszanek i warzywniaków, a potem z ulgą w oczach je obiadowy obiad i kolacyjną kolację. Nad puszczą przeszła ulewa. Ptaki, ptaszki i ptaszydła zaczynają świergolić mi za oknem. Delikatny chłód z samego rana nie skłonił mnie do rezygnacji ze spaceru. Przede mną na biurku komunikaty Policji i informacja o zawodach w sporcie pożarniczym. Skoro to zauważyłam, świadomość zaczyna sygnalizować konieczność powrotu do obowiązków. Znaczy przerwa na kawę skończona... klik

3 komentarze:

  1. Uffff... przeczytałam.... Jesteś lepsza niż kałasznikow, bo moje myśli nie nadążały za wzrokiem :-)

    OdpowiedzUsuń
  2. Ileż w Tobie energii, Agnieszko! :)

    OdpowiedzUsuń