Nigdy nie byłam aż tak naiwna, żeby uważać, że media mogą być
niezależne. Nie sądziłam jednak, że aż tak bardzo trzeba uwarunkować
każde jedno zdanie. To napisane można jeszcze bezpiecznie zweryfikować i
poddać obróbce nazwanej powszechnie redakcją, tudzież: korektą. I
podchodząc do retrospektywy uczciwie, muszę przyznać, że w tym właśnie
miejscu moja naiwność prześwituje nieco i razi w oczy mnie samą,
ponieważ przez wiele lat uznawałam, że robię korektę dobrze i wychwytuję
wszystkie – na przykład – przecinki, które i tak mogą stać lub nie i w
dodatku, gdzie tylko im się podoba. Jednak zdania wypowiedziane i
zapisane w formacie cyfrowym: brzmi. I o tę cechę jego nieładną chodzi
właśnie.Wyciąć można. Ale nie wszystko. A są i takie zdania, których po
prostu wyciąć ja nie chcę, ponieważ jakby nie było w całej palecie
szarości znajdzie się zarówno te ciemniejsze jak i te jaśniejsze.
Nie robię już w ogóle korekty. Męczy mnie zabawa w cenzora. Swoje
teksty daję do korygowania jednej tylko osobie, która potrafi jeszcze
myśleć racjonalnie. Być może dlatego nie piszę i tu o pracy? A właściwie
przesłania ona ostatnio wiele godzin mojego życia. Nie powiem… jest
ciekawie, jest interesująco, czasem jest buntowniczo, jest ironicznie.
Jest dużo. Czasem niektórym sugeruję zabranie pudełka wazeliny z kamerą.
Czasem wpadam w złość i nie odpuszczam. A potem muszę tłumaczyć. Się.
Ale pojawiają się perełki, które podbudowują całe zaplecze. Koncert w
kościele klasztornym Benedyktynów, recital saksofonowy, wernisaż… To
ostatnie cztery dni. Odpoczywam również na placu zabaw, gdzie z draniem
spędzam popołudnia. Miło posiedzieć w gwarze, który absolutnie obojętnie
można przepuścić obok uszu. A dzisiaj pojechaliśmy ot tak na wycieczkę.
Tak trochę bez sensu. Ale czy wszystko trzeba robić z sensem? I przy
okazji, absolutnie niechcący wypatrzyłam działkę, która będzie nasza.
Wiem to. Ze ścianą lasu i w pełni nasłoneczniona. Aż się rozmarzyłam na
jej widok. Ba! gdzieś tam w wyobraźni własnej zobaczyłam na niej dom,
który kompletnie nie przypomina tego z moich marzeń, ale świetnie
wkomponowuje się w las i ma ogromne okna. Tak… ma głównie okna.
Zabawne, że marzenia potrafią być tak chaotyczne i niespójne, a jednak
gdzieś tam tworzą całość. Ślubny wie, że czasem lepiej mnie nie
tłumaczyć. A poza tym wskoczyłam w len i czekam na urlop, który
materializuje się mniej pewnie niż ta działka i dom.
- Zgłaszam reklamację – odezwał się w pewnej chwili wczoraj jeden z operatorów – miałaś być do wakacji blondynką.
No i jak wytłumaczyć facetowi, że już jestem jaśniejsza o cztery
tony, a do wakacji to ja mam czas? Tłumaczenie płci brzydkiej kolorów
jest przecież trudniejsze niż moja dzisiejsza próba tłumaczenia sobie,
dlaczego panienki przydrożne stoją obecnie odziane jedynie w skąpą
bieliznę. A może po prostu nie mają niczego lnianego? Nauczyłam się już,
że najgłupsze tłumaczenia najłatwiej przyswoić. Dużo śpię, jem owoce i
warzywa, śmieję się, kiedy chcę i kiedy nie powinnam, śpiewam w
samochodzie, rano urządzam sobie aromatyczną kąpiel, klnę w skrajności
jak szewc i ponoć mam bardzo dobrą aurę. To ostatnie według diagnozy
magicznej, z którą udało mi się zobaczyć wreszcie. Czyli przepływ
energii jest należyty. Si seniore… klik
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz