Święta wielkimi krokami dotarły do mety, zza płotu wygląda nowy rok.
Naiwny jeszcze, ale zapewne w pierwszych dniach stycznia zmuszony będzie
dorosnąć. A może nie? Na półmetku jest mój grudniowy urlop, przed
którym sumiennie staram się wszystko uporządkować i zaszufladkować. Ela
bezbłędnie porusza się już w moich folderach, archiwach, notesach,
segregatorach, zapiskach i innych niezmiernie ważnych biurokratycznych
widzimisiach oraz widzimisiach moich prywatnych.
- Zaraz dam ci tekst, to schowasz.
-
Już wydrukowałam. Z twojego komputera – odpowiedziała rezolutna, a ja
poznałam namacalnie ambiwalencję uczuć. Toż to z mojego komputera
wzięła. W sumie dobrze. Do ukrycia nie mam nic. Co miałam, już ukryłam
na wstępie. Zabawne, jak wiele w życiu jest tych wstępów.
Teraz
odpoczywam. Śpię. Śpiewam z draniem, oglądam bajki, czytam mitologię.
Budujemy wspólnie z lego różne i różniste machiny oblężnicze, Grunwald i
forty, ninjago i smoki. Staram się nie być poważną. Chociaż akurat
dzisiaj mąż mój własny i osobisty tę powagę na mnie wymógł mimowolnie,
zabierając mnie w towarzystwo panów ugarniturowanych i podkrawaconych.
Kiedyś takich lubiłam. Teraz są zwyczajni, a nawet męczący. Te wszystkie
ą i wszystkie ę, próby pokazania swojej wagi i powagi są sztuczne, a
skrupulatność i zasadniczość w momencie, kiedy czytam pismo prawne z
niedociągnięciami i ogólnikami, śmieszne. Mąż mój bowiem ułożył plan.
Ale o tym kiedyś już pisałam. Teraz zaś odhacza kolejne jego punkty.
Rozwija się. A ja mogę go z boku podziwiać. Albo tak jak dziś, dorzucić
coś od siebie. Chociaż tym razem to akurat pilnowałam się bardzo, aby
nie dorzucić zbyt wiele. Poza pytaniami. Naiwnymi. Blondynce łatwiej.
Uśmiech i zagryziony język występujące razem nie są dla mnie sprawą
prostą, ale wprawiam się i wychodzą coraz lepiej. Zatem… wracając do
początku bieżącej myśli, pomijając wszelkie dywagacje jej towarzyszące,
byłam dzisiaj w stolicy. Lubię stolicę. Zwłaszcza nocą. Za dnia od czasu
do czasu też da się lubić. Nawet spacer udało mi się zrealizować i kawę
taką po prostu w kawiarni. Tak. To był miły dzień. Drań poznaje stolicę
coraz bardziej świadomie.
- To tutaj mieszkaliśmy? Tutaj? – krzyczał
z tylnego siedzenia, kiedy dojeżdżaliśmy do Placu Unii Lubelskiej. No
tak… Prawie tam właśnie. Każdy kątek i zakątek budzi wspomnienia. To
chyba dobrze.
Sączę ulubione. Greckie. Próbuję. Jest… ciekawe.
Wszystko nadal jest ciekawe. Przed sobą mamy dobry rok. Jestem tego
pewna. Pomimo totalnego chaosu wokół i bardzo niepokojących informacji,
jestem pewna, że jest i będzie tak, jak być powinno. Pojawiła się jakaś
oś w moim życiu, którą niemalże namacalnie poczułam po raz pierwszy w
życiu na koncercie kolęd przed pasterką. Spokój i pewność. Tak. Jest
dobrze. A chaos? On zawsze jest na początku. klik
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz