… człowiek w śniegu – krwi szczerniałej kropla, ludzie w śniegu –
urojenie roju, drzewa w śniegu – żył i tętnic obraz, domy w śniegu –
Betlejem spokoju. klik
Po
tym ostatnio ślizga się moja dojrzałość. Jak sobie ją uświadomię, chce
mi się śmiać. Ba! śmieję się do rozpuku, a potem przychodzi chwila
refleksji. W pracy jestem od paniredaktor i paniAgnieszki, poprzez Agę,
do Agusiadzisiajniewhumorze? I to jakby najlepiej obrazuje całą powagę,
która została mi zrzucona na plecy. A te ostatnie mają przecież od
zawsze tendencję do drgania w rytm śmiechu wywoływanego zbyt częstym
przymrużaniem oka. A nawet oczu. Świat jest zbyt poważny. Zbyt wiele w
nim złego. Śmiech to zdrowie. I dlatego frajda trwa. W każdym momencie
coś optymistycznego jest na wagę złota. Coś, co pozwala na ponowne
ustawienie osi własnego świata. Marazm to ostateczność. Unikam marazmu.
Być może dlatego od platynowej blondynki dzielą mnie już jedynie dwa
tony? Brunetce krótkowłosej trudno było olewać zło i lekceważyć symptomy
świadczące o tym, że muszę się ubezpieczyć, że z rodzicem płci męskiej
już nie będzie dobrze, że muszę ścierać się każdego dnia z ideologią i
bezmyślnością. Ludzie twardzi, ludzie rozsądni…. przerażają mnie. A to
jednak ich ustawiam w idealnym szeregu i narzucam kolejność składania
wieńców podczas uroczystości państwowej. To im narzucam słowa, które
mają wygłosić podczas przemówienia. To do nich uśmiecham się umalowanymi
krwistoczerwoną szminką ustami. To oni oglądają reportaże zrealizowane
według moich pomysłów, a z ich słów wybieram te, które chcę przekazać
innym. Czy jestem świadoma tego? Tak… I to mnie przeraża. Jak i to, że
fotel i tabliczka, z których tak bardzo byłam dumna jeszcze kilka
miesięcy temu, zaczęły nie wystarczać. Nie potrafię już znieść cenzury i
ograniczeń kogoś, kto jest pomiędzy mną a najwyższą górą. Za każdym
razem, kiedy muszę wyjaśniać kwestie techniczne i potencjalne
możliwości, albo zagrożenia wynikające z takich czy innych jej decyzji.
Zawsze wtedy czuję się, jakbym waliła głową w mur. Nie ma sensu uderzać w
mur delikatnie. I tak zaboli, a niczego nie zmieni. Nauczyłam się zatem
doprowadzać do sytuacji, kiedy uderzać muszę już z całych sił, a potem
zderzać z rozpędzoną lokomotywą. Lokomotywa ostatnio słabnie. Ja mam
coraz mocniejszą głowę. I coraz większe ambicje. Urojenie rojów? Nie.
Coraz większe perspektywy. Media dają poczucie władzy. Słowa, słowa,
słowa… A w nich dużo więcej, niż niektórzy myślą.
Wiem, wiem…
kolejny dziwny post, a miało ich tu nie być. Musiałam. Następny będzie
normalny. Chociaż może to ja już nie jestem normalną w dawnym słowa tego
znaczeniu. Ale staram się zachować równowagę między tym, co wypada, a
tym, co trzeba odrzucić. I jedno i drugie ma nie tylko jedną stronę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz