… a powinnam to zrobić dużo wcześniej.
Czuję bowiem już od jakiegoś
czasu, że cała tańczę. Przed kamerą. Którą kiedyś nienawidziłam, potem
się jej bałam, aż mnie zaczęłam drażnić. A teraz uwielbiam. Czerwone
światełko nad obiektywem i czerń przesłony są zarówno hipnotyczne, jak i
sygnalizujące początek. Początek gry ciała, gry tembru głosu, uśmiechu,
mimiki, oczu, ramion. Nauczyłam się ramiona odginać ściągając łopatki.
Odruchowo. Mąż mój własny i osobisty obserwuje tę grę z uśmiechem i
dumą. A jednak ostatnio przez twarz przemknęła mu również i nuta
zazdrości, którą dojrzałam podczas nagrania, na które pojechałam razem z
nim i draniem do ulubionego miasteczka. A nuta ta przemknęła po jego
twarzy właśnie wtedy, gdy zrelaksowana przeprowadzałam wywiad tańcząc na
obcasach, w szmince i koralach. Zauważył jakby po raz pierwszy ze
zdziwieniem, że przy kamerze stoi ktoś inny, nie on. Kto widzi i rozumie
mój taniec. Z kim komunikuję się oczyma podczas całego przedstawienia. A
jednak jest dumny. Jak wczoraj, jak w czwartek, jak wiele razy
wcześniej. Chociaż, jeśli ten taniec trwa kilka razy dziennie, wieczorem
padam na sofę, a stopy odmawiają mi posłuszeństwa już na ostatnich
metrach drogi do domu. Mam od niedawna swoje, malutkie, zaimprowizowane
co prawda jeszcze, studio, ale to już coś. W czwartek po raz pierwszy
przeprowadziłam w nim rozmowę, którą zaczęłam lekko drżącym głosem, ale
skończyłam już świadoma. Fotele są czarne i skórzane. Wygodne.
- Co mam zrobić z łokciami? – kamerzysta stał się moją przyjaciółką w dziedzinie wizażu
- Tak ułożyć na oparciu, żeby pierścień był widoczny
…
tak… Biżuteria się rozrasta i zajmuje kolejne pudełeczka i puszki. Im
większa, dziwna i nietypowa, tym mi bliższa. Wiedziałam, że ten rok
pozwoli mi biec świadomie do celu. Nie wiedziałam tylko, że da się
obłaskawić zaraz na samym początku. Węzeł na karku zakręcam już
dwukrotnie, kolor włosów rozjaśni się znowu o kolejny ton jeszcze w tym
miesiącu. Czerń łączę z brązem, co kiedyś było dla mnie barbarzyństwem, a
do zieleni dokładam pomarańcz z fioletem. Świadomie przeszłam na
wegetarianizm i postanowiłam nie jeść po 19 -tej. Zdarzyło się zatem, że
dwa razy w tym tygodniu nie jadłam w ogóle. Jest mi dobrze.Pojawiła
się opcja lekkości bytu. Nie mam obecnie czasu na jogę, ale czuję ją w
każdym mięśniu i symetrii ciała, w umyśle i wewnętrznym ja. Harmonia i
asertywność, szminka i obcasy. I spokój. Wyciszam się coraz pewniej.
Panuję nad nerwami. Jadę już tylko na emocjach pozytywnych.
Wczoraj
dziewczynka wtuliła się z całych sił i wspólnie z równie wtulonym
draniem słuchała moich opowieści o średniowieczu i zamkach i królach,
chrześcijaństwie i walkach. A ja opowiadałam po prostu mężowi własnemu o
kolejnej wystawie, której otwarcie odwiedziłam. A dzisiaj odpoczywam i
czytam biografię Marii Skłodowskiej – Curie. Grzechem, na który sobie
pozwalam jest kawa. I ulubione. Ale to chyba nawet nie jest grzech… klik
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz