niedziela, 15 lipca 2012

kocioł z wiśniami

    W pracy mam kocioł, a raczej dwa kotły. Mieszam w nich fachowo i z chęcią. Kocham swoją pracę. Pisałam już? Hm... pisałam. Pisałam wiele razy, że mam jej dużo, że nie wyrabiam, że nauczyłam się, że wybuchnę, że wybuchłam, że mój zespół, że zespołowi, że... uwielbiam robić to, co robię i jestem przekonana, że dwa lata temu podjęłam decyzję optymalną w danej chwili, która pozwoliła mi rozwinąć skrzydła. Chociaż czasem tak po cichutku, kiedy mogę zatopić się w fotelu przepastnym swojego pokoju ze stale wzrastającą ilością kwiatów, kiedy uda mi się w całym zgiełku redakcyjnym włączyć Madame Butterfly, zastanawiam się, jak straszliwie odległe są momenty, kiedy obcasami stukałam po szkolnych korytarzach, które przebiegałam szybko, stanowczo, z dziennikiem i stertą książek. Teraz też staję czasem przed uczniami i uczę. Uczę kultury słowa, uczę wiedzy o kulturze, uczę redakcji tekstu. Uczę się też sama siebie uczyć życia, bo tego mi nigdy dość. I to mi wystarcza. Spełniam się w tych krótkich chwilach i w tych chwilach, które trwają. W tych, które rejestrują mnie tym bardziej. Ostatnio miałam propozycję powrotu do szkoły. Zapadłam się w fotel, włączyłam ostatni program, w białej filiżance parzyła się yerba mate, a ja dziwiłam się samej sobie, jak łatwo mi tę propozycję odrzucić. Bez zastanowienia. Teraz. Jeszcze wielu rzeczy muszę się nauczyć. Jeszcze kilka nauk, jeszcze kilka lat, jeszcze kilka sukcesów i wtedy. Na moich warunkach.
Wąska ścieżka poprzez puszczę jest coraz krótsza, a puszcza coraz bardziej moja. Moje życie coraz bardziej oczywiste, a mój drań coraz większy. Mąż mój własny i osobisty coraz bardziej pewny, że to początek zmian we mnie. A ja? A ja patrzę i podziwiam. Świat. Życie. Wszystko. Powolutku wracam do pisania. Ale teraz nie mam jeszcze sposobu na opisanie świata wokół. Czasy, kiedy naiwnie patrzyłam z dwulatkiem na reku na otaczającą mnie rzeczywistość kazały mi dorosnąć. Szkolne korytarze i zapach biblioteki zostały w tyle. Jak opisać rzeczywistość obecną bez podawania osób i miejsc? Jak zawrzeć w słowach więcej godzin na dobę, niż mieści je zwyczajny zegar? Szukam sposobu. I znajdę. A dzisiaj sączę ulubione. I jem wiśnie. Zadziwiająco słodkie są w tym roku. klik

14 komentarzy:

  1. Jak opisać rzeczywistość obecną bez podawania osób i miejsc? Jak zawrzeć w słowach więcej godzin na dobę, niż mieści je zwyczajny zegar? Szukam sposobu. I znajdę.

    o tak jestem pewna że znajdziesz ...

    OdpowiedzUsuń
  2. Masz ten komfort, iż możesz wybierać to, co Ci odpowiada! A sposób sam przyjdzie,kiedy pewne rzeczy poukładają się i zaczną zajmować mniej czasu!
    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  3. Hm... lubię Twe zdania

    OdpowiedzUsuń
  4. Witaj
    A ja wciąż podziwiam...Ciebie- Agnieszko :):)
    Pozdrawiam i buziaka przesyłam :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Witaj
    A ja wciąż podziwiam...Ciebie Agnieszko :)
    Buziak :)

    OdpowiedzUsuń
  6. A ja się nie dziwię. Że odrzuciłaś.

    OdpowiedzUsuń
  7. jak napisac wiele, by tak na prawdę nie napisac nic?;)) Aga słowami można się bawic, byle bezpiecznie, głownie dla siebie;)

    OdpowiedzUsuń
  8. :) zastanawiam się zawsze :) jak się powstrzymujesz od poprawiania moich błędów w języku naszym ojczystym :)))) toć Ja nigdy nie byłam mocna z Języka Polskiego :) hahahah Buziory Ściskam :)

    PS: wracam do ludzi... gdzieś się zgubiłam, przez krótki czas...

    OdpowiedzUsuń
  9. Agnieszko, cieszę się, że znów jesteś, jak dawniej:))) Tyle w Tobie pozytywnej energii i chęci zdobywania nowych doświadczeń i umiejętności...Buziaki:-)

    OdpowiedzUsuń
  10. Znajdziesz sposób, z wiekiem coraz łatwiej operować słowami i zawierać w nich akurat tyle, ile możemy i tak, jak chcemy.
    Wiśnie w tym roku wyjątkowe - zrobiłam kilka słoików dżemu, nadal biegam do pracy, odliczam dni do sierpnia i wciąż planuję blogową przeprowadzkę...

    OdpowiedzUsuń
  11. a widzisz, zycie nas zaskakuje. Siedze wlasnie na lotnisku w Las Vegas (wracam do domu) i sie zastanawiam jak sie to stalo, ze mnie tu ponioslo... i jak to dobrze, ze mnie tu ponioslo:) Z wisniami to zawalilam, bo moglam kupic swieze prosto z kalifornijskiego sadu a sie zagapilam.
    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  12. och zmiany, zmiany....ważne, że na lepsze...tak wnioskuję:-) pozdrawiam ciepło:-)

    OdpowiedzUsuń
  13. Oby mąż cierpliwie zniósł zmiany :) A wiśni w tym roku jeszcze nie próbowałam, obym zdążyła :)

    OdpowiedzUsuń
  14. siły życzę ! powstaniesz ! zawsze powstajesz !ściskam mocno.maczka

    OdpowiedzUsuń