… czas. A mogę o nim pisać w nieskończoność – chociażby to, że go
lubię i chociaż czasem muszę się z nim ścigać, a czasem mi umyka, nigdy
nie przecieka mi między palcami i zawsze grzecznie pozwala się
zaplanować w kalendarzu. A jednak czasem nie mam do niego cierpliwości. I
czasu… Wczoraj na przykład obudziłam się przerażona faktem, że za oknem
jest widno, więc powinnam być w innym wymiarze i dopiero po kilku
chwilach okazało się, że jestem w tym właściwym, obok męża mojego
własnego i osobistego (właściwego znaczy), jest sobota i mogę zwolnić.
Zwolniłam. Zapadłam się w fotel u babci, sofę u rodziców, ławkę w parku,
rattanowe krzesło kawiarni, stołek kuchenny u Ewy, własne łóżko i
obserwowałam, jak minuty opływają wokół mnie. Jednak najmilsze było to
własne łóżko. Lubię się nim rozkoszować.
- Czemu się ze mnie śmiejesz? – bo ślubny właśnie na mój wywód zareagował pełnym uśmiechem.
- Nie śmieję tylko uśmiecham do myśli wywołanych twoimi słowami.
Tym
bardziej, że przedwczoraj była impreza integracyjna. Czyli właśnie
wtedy, gdy nastał wolny piątkowy wieczór, integrowałam się z zespołem.
Ślubny przyjechał zdecydowanie za wcześnie. I to dało nam możliwość
odpoczynku we własnym towarzystwie. A ja poczułam ulgę, bo z nim zawsze
mi jakoś tak lepiej. I nawet wino smakuje inaczej. Bezpieczniej. I
tańczę odruchowo, bez wyczuwania kroków drugiej osoby.
A już tydzień
temu (szybki ten czas) byliśmy z draniem na cudnym koncercie muzyki
filmowej w wykonaniu orkiestry symfonicznej. W moim ukochanym pałacyku
muzeum, które mi się z dobrą muzyką, węgierskim winem i oszałamiającym
widokiem z balkonu kojarzy od mojego pierwszego w nim pobytu. Niby praca
a jednak nie. Bo tak jakoś w ogóle od jakiegoś czasu coraz częściej
pracę odbieram jak niepracę. Ryzykowne, ale chyba pozytywne.
Drań
dziesięć dni temu poszedł do szkoły i jest taki duży, samodzielny i
dzielny. A w drodze do domu mamy spacer, lody i opowieść z całego dnia
szkolnego. Nie lubi świetlicy. Twierdzi, że czas mu się tam dłuży. Za to
za lekcjami przepada i uwielbia panią Dorotkę – przy niej czas płynie
za szybko.
- Nie chcę dorosnąć mamusiu – stwierdził ostatnio z całą
sześcioletnią stanowczością. I to spowodowało, że zastanowiłam się nad
owym dorastaniem, dorosłością, byciem dorosłym. Co te słowa oznaczają?
Pamiętam, jak bardzo cieszyłam się wiekiem od szesnastych urodzin. I
nadal mi z nim dobrze, ponieważ czas jednak daje się lubić. Nawet wtedy,
kiedy nie potrafię go sprecyzować. A za pięć dni jadę i nie mam
wyjścia, ponieważ zwyczajnie muszę podążyć trasą szybkiego ruchu w
kierunku stolicy. I jedynie przypuszczalnie mogę powiedzieć, że wrócę
prawdopodobnie w sobotę. Tak… i to jest właśnie ten moment, kiedy czas
próbuje rządzić się i panoszyć i pozornie nie mam nad nim władzy. Niby
niezależny taki. I przekorny. Rodzaju męskiego, więc trudno się dziwić. I
tylko znowu nie wiem, w co mam się ubrać. Ale ja rodzaju żeńskiego
jestem, więc też nie ma się co dziwić.
Tymczasem dopiłam kawę,
zjadłam szarlotkę i stwierdzam z całą stanowczością, że czas pójść na
umówiony spacer, aby cofnąć się w czas międzywojnia. Od wczoraj bowiem
moje powiatowe w czasie lat 20 – tych tkwi. Ale powiatowe raz w roku tak
ma. A ja lubię ten czas i ten czas raz w roku też. klik
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz