niedziela, 18 września 2011

Od czasu do czasu, czyli…

    … czas. A mogę o nim pisać w nieskończoność – chociażby to, że go lubię i chociaż czasem muszę się z  nim ścigać, a czasem mi umyka, nigdy nie przecieka mi między palcami i zawsze grzecznie pozwala się zaplanować w kalendarzu. A jednak czasem nie mam do niego cierpliwości. I czasu… Wczoraj na przykład obudziłam się przerażona faktem, że za oknem jest widno, więc powinnam być w innym wymiarze i dopiero po kilku chwilach okazało się, że jestem w tym właściwym, obok męża mojego własnego i osobistego (właściwego znaczy), jest sobota i mogę zwolnić. Zwolniłam. Zapadłam się w fotel u babci, sofę u rodziców, ławkę w parku, rattanowe krzesło kawiarni, stołek kuchenny u Ewy, własne łóżko i obserwowałam, jak minuty opływają wokół mnie. Jednak najmilsze było to własne łóżko. Lubię się nim rozkoszować.
- Czemu się ze mnie śmiejesz? – bo ślubny właśnie na mój wywód zareagował pełnym uśmiechem.
- Nie śmieję tylko uśmiecham do myśli wywołanych twoimi słowami.
Tym bardziej, że przedwczoraj była impreza integracyjna. Czyli właśnie wtedy, gdy nastał wolny piątkowy wieczór, integrowałam się z zespołem. Ślubny przyjechał zdecydowanie za wcześnie. I to dało nam możliwość odpoczynku we własnym towarzystwie. A ja poczułam ulgę, bo z nim zawsze mi jakoś tak lepiej. I nawet wino smakuje inaczej. Bezpieczniej. I tańczę odruchowo, bez wyczuwania kroków drugiej osoby.
A już tydzień temu (szybki ten czas) byliśmy z draniem na cudnym koncercie muzyki filmowej w wykonaniu orkiestry symfonicznej. W moim ukochanym pałacyku muzeum, które mi się z dobrą muzyką, węgierskim winem i oszałamiającym widokiem z balkonu kojarzy od mojego pierwszego w nim pobytu. Niby praca a jednak nie. Bo tak jakoś w ogóle od jakiegoś czasu coraz częściej pracę odbieram jak niepracę. Ryzykowne, ale chyba pozytywne.
Drań dziesięć dni temu poszedł do szkoły i jest taki duży, samodzielny i dzielny. A w drodze do domu mamy spacer, lody i opowieść z całego dnia szkolnego. Nie lubi świetlicy. Twierdzi, że czas mu się tam dłuży. Za to za lekcjami przepada i uwielbia panią Dorotkę – przy niej czas płynie za szybko.
- Nie chcę dorosnąć mamusiu – stwierdził ostatnio z całą sześcioletnią stanowczością. I to spowodowało, że zastanowiłam się nad owym dorastaniem, dorosłością, byciem dorosłym. Co te słowa oznaczają? Pamiętam, jak bardzo cieszyłam się wiekiem od szesnastych urodzin. I nadal mi z nim dobrze, ponieważ czas jednak daje się lubić. Nawet wtedy, kiedy nie potrafię go sprecyzować. A za pięć dni jadę i nie mam wyjścia, ponieważ zwyczajnie muszę podążyć trasą szybkiego ruchu w kierunku stolicy. I jedynie przypuszczalnie mogę powiedzieć, że wrócę prawdopodobnie w sobotę. Tak… i to jest właśnie ten moment, kiedy czas próbuje rządzić się i panoszyć i pozornie nie mam nad nim władzy. Niby niezależny taki. I przekorny. Rodzaju męskiego, więc trudno się dziwić. I tylko znowu nie wiem, w co mam się ubrać. Ale ja rodzaju żeńskiego jestem, więc też nie ma się co dziwić.
    Tymczasem dopiłam kawę, zjadłam szarlotkę i stwierdzam z całą stanowczością, że czas pójść na umówiony spacer, aby cofnąć się w czas międzywojnia. Od wczoraj bowiem moje powiatowe w czasie lat 20 – tych tkwi. Ale powiatowe raz w roku tak ma. A ja lubię ten czas i ten czas raz w roku też. klik

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz