Wyspałam się dzisiaj nieprzyzwoicie i za ostatnie czasy. Nie
pamiętam, kiedy ostatnio miałam pełny weekend w domu bez jednej minuty
poświęconej pracy. I nie ma znaczenia, że po albo przed mam dzień wolny –
dwa dni z rzędu po tygodniu obowiązków to jednak dobry patent. W
dodatku jeden z nich można przeznaczyć na porządki, a praca fizyczna ma
swoje zalety. Pozornie wyłącza myślenie, faktycznie przełącza je na
bardzo konkretne refleksje. Złapałam się dzisiaj kilka razy na tym, że
podsłuchałam swoją podświadomość, która knuła coś jakby absolutnie poza
mną, a przy okazji zaczęłam zastanawiać się nad istotą snu. Może pod
wpływem incepcji? Ostatnio śniły mi się mrówki. Wielkie, czarne, łażące
po platformie ze słomą, której brzydziłam się dotknąć, chociaż była
czysta. Każdej nocy coś mi się śni, a swój sen wypieram z myśli zawsze
przy porannej kawie. Ten mi jednak jakoś w nich utkwił, chociaż nie był
specjalnie zły/dobry/ciekawy/miły/przerażający. Może właśnie dlatego?
Mam problem z urlopem. Niby zaplanowany, a jednak okazało się, że data
ulegnie przesunięciu o nie wiadomo ile, ponieważ w wybranym przeze mnie i
zatwierdzonym przez przełożonych czasie muszę służbowo gościć w kilku
miejscach jednocześnie, a prawdopodobnie sklonowana poprowadzę plener
malarski. Brzmi logicznie. Przecież.
Po dzisiejszym sprzątaniu mieszkanie jest sterylne, a drań
ubawiony możliwością zrobienia rewolucji przed podjęciem działań
porządkujących. I szczerze zaangażowany w pomoc.
- Oddzwonię potem – powiedział ślubny odbierając telefon od Marka –
bo moja żona właśnie wzięła środki chemiczne i rozpętała piekło. klik
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz