sobota, 22 maja 2010

zapędziłam się...

     ... w kozi róg. A przecież lubię kozy. Są takie pozornie głupie i śmieszne. Mam nawet zdjęcia z nimi. Mają wielkie oczy i miłe są w dotyku. Dają się głaskać. Szkoda, że w moim rogu kozim kóz nie ma. Róg tylko jest. I to wcale nie ten Almatei, tylko taki zwykły, w którym chwilami robi się duszno, a czasem nic nie widać. Bywa i tak. Biegam. Przeraża mnie powódź. Cieszy wyprawa do Nadrenii w wakacje. W tym roku na nie zasłużyłam bardziej niż zwykle. Drań rośnie i jest coraz poważniejszym chłopcem, a ja uprawiam papierologię stosowaną, doskonalę umiejętności i wyłapuję jednostki niepokorne, które wygrywają w kolejnych konkursach, a w wolnych chwilach siedzę w teatrze czy muzeum. A potem okrywam kołderką śpiącego drania, mijam ślubnego, który nie komentuje moich decyzji i dopiero przy porannej kawie wysłuchuję szczebiotu własnego dziecka, które opowiada mi swój świat. A wolne dnie wypełniamy wyprawami we troje, we czworo, czasem również z psem. Z czego zrezygnować? Cieszę się z tych wakacji, które ino mig...
Ostatnio zapatrzyłam się na umorusanego malucha w wózeczku, który mymłał bułkę i wcale ładnie nie wyglądał, a mnie zrobiło się jakoś tak... hm... szkoda? Tylko czego i czemu. klik

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz