czwartek, 24 czerwca 2010

No i się popłakałam...

    ... Publicznie. I sama nie wiem, czy z radości, szczęścia, czy żalu. Na koniec. Przy różach żółtych.
Udało się wszystko. Taaak... Udało. Chociaż rano sprzęt nagłaśniający nie działał i panowie specjaliści powiedzieli, że raczej nie zadziała. Chociaż w związku z tym próbę generalną robiłam bez chóru i muzyki. Chociaż nowe zmiany do scenariusza doszły, gdy już się zaczęło. Chociaż dekoracja wymagała zbyt wielu wykończeń jak na jeden dzień i jedną osobę. Chociaż w ostatniej chwili musiałam wysyłać delegację na mszę w parafii, chociaż tym sposobem straciłam konferansjerów i miałam nadzieję, że zdążą na czas. Chociaż zaplątałam obcas w spodnie i klasycznie wywaliłam się na jednym schodku. A mogłam wcześniej na jakiś dwudziestu, więc też się udało.
Udało się. Chociaż miękkie miałam kolana, kiedy poczet szedł bez muzyki marszowej i słychać było jedynie odgłos ich obcasów taki surowy i smutny, kiedy chorąży z żalem rozstawał się z szarfą, a asystentki poprawiały na przejmujących sztandar niewidoczne fałdki, kiedy panie woźne przy ostatniej niedzieli włączyły dzwonek robiąc mi tym niespodziankę przemiłą.
Udało się, chociaż tak trudno rozstać się z klasą trzecią i nigdy nie wiem, co im powiedzieć na koniec i to tak, aby zapamiętali.
Udało się pożegnać i z moim uczniami z klas drugich, którzy w akademię byli zamieszani czynnie i twórczo. Udało się nie zdradzić, że mnie już od września z nimi nie będzie, chociaż oni mają plany ogromne, bo zdecydowałam już, bo idę nieco dalej, nieco wyżej.
Udało się.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz