niedziela, 13 czerwca 2010

z pokorą w tle, czyli koniec roku szkolnego

    Nic tak nie uczy pokory jak wychowawstwo w szkole. Nic tak również nie uczy wyciągania wniosków idących daleko, albo i jeszcze dalej oraz przekleństw szpetnych. Ha! a muszę je w dodatku przeżuwać bezgłośnie, co przypieczętowały draniowe "pieprzone sandały", które zakładał przed wyjściem do przedszkola i jakoś tak mu się nie dawały zapiąć. Chociaż w sumie... no ja też rano niecierpliwa bywam, więc dziecko własne rozumiem doskonale. Ale jeszcze tylko dwa tygodnie i będą wakacje. I mają być upalne. Bardzo upalne. I suche. I upalne. I w związku z tym ślubny zrobił rezerwację w Ustce mojej ulubionej i ja już chcę ten lipiec mieć. I chyba podstępnie z wiadomością o wyjeździe do  maksymalnego stężenia mojej irytacji czekał, żeby mi najgorętszy czas jakoś złagodzić i dać motywację. A potrzebna była bardzo. Zwłaszcza po wczorajszym spektaklu, na rzecz którego musiałam zrezygnować z koncertu Antoniny Krzysztoń i monodramu Aliny Czyżewskiej. A który okazał się tak absurdalny i nonsensowny jak i jego tytuł. Ale mus to mus. Mus miałam jednak i z mózgu dzięki zadającemu mi fizyczny ból "po pierwsze primo, po drugie secundo", a na domiar złego pogryzły mnie meszki. Koszmar jakiś. Ale przeżyłam... jakoś. No i jeszcze tylko dwa tygodnie. Dam radę. Co mam nie dać? Dam... klik

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz