niedziela, 6 czerwca 2010

w zasadzie to o pogodzie

    Od czwartku piwonie panoszą się w wazonach. Pachną mocno. Purpurowe. Sama nie wiem, który ich kolor lubię najbardziej. Czytam, spaceruję z draniem i opycham się truskawkami. Uwielbiam truskawki. Kapsuła spa co prawda rozleniwiła mnie wczoraj, ale za to spałam w nocy jak zabita i dzisiaj dopiero wielki kubek kawy z mlekiem zmotywował mnie do podniesienia się z chłodnego prześcieradła i pościeli, której kolor graniczy z czernią i czekoladowym brązem. Jeszcze kilka dni temu prawdopodobnie byłabym na dodatek i potargana, a drań zaśmiewałby się razem ze ślubnym, ale w piątek obcięłam włosy. Dzisiaj wskoczyłam w japonki i szorty. Pelargonie kwitną jak dzikie, róże zmarzły jednak, a przysiadające na nich sikorki najbardziej lubią zajadać w karmniku okruszki ciasta drożdżowego. Wychowały mnie już sobie. Mam nawet wyrzuty sumienia, jak muszę dać ptaszydłom coś innego. Mój świat znieruchomiał i zmienił czasoprzestrzeń od środowego popołudnia. Odpoczęłam. Dom staje się powoli magiczny, chociaż nadal wspominam fakturę ścian w starym mieszkaniu i kolor światła. Drań odkrywa każdego dnia jakąś tajemnicę przedbloku albo zabloku i ekscytuje się wszystkim, a ja cieszę. Czekam na wakacje. Łapię już na nie oddech. Boję się planować. Dzisiaj mieliśmy wrócić z wyprawy. Powódź plany zmieniła. Przeraża mnie ona i niepokoi coraz bardziej. Kraj nad Wisłą męczy mnie coraz bardziej i przydusza. Hm... no właśnie. Właśnie próbuję wytrawne mołdawskie i staram się nie zatapiać w myślach o tym, co postanowione.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz