czwartek, 16 września 2010

Et si je n'existais pas...

    ... prawdopodobnie nie stałoby się nic, świat byłby taki sam. Piękny. Ale ja tak bardzo lubię to istnienie. Tak po prostu i zwyczajnie. Może trochę nawet i naiwnie. Chociaż lubię też ostatnio i paprykę chili. Zagryzam ją do wszystkiego. Piecze. Smakuje mi. Popijam ją ulubionym wieczorem i osłabiam węgierkami. Właśnie skończyłam pracę. Ułożyłam w niemały stos kartki, karteczki, karteluszki i wydruk właściwy. W takich momentach moja satysfakcja sięga ilinx. Jak wszystko w moim życiu. Alea i agon eliminuję bowiem na wstępie, mimicry podziwiam z otwartą paszczą, bo sama nigdy nie potrafię się dostosować i przystosować. Adrenalina siłą opanowywana działa cuda, a ja mogę w takich chwilach jeszcze więcej. Toteż i więcej chcę. Czemu mam nie chcieć? Czas decyzji zbliża się nieubłaganie. Nieubłaganie kończy się lato. Drań zbierał dzisiaj kasztany ekscytując się każdym z nich. A ja nie stoję pozornie w miejscu i wybiegam myślami w następne stulecie. Tylko jeszcze słów mi brakuje, żeby wyartykułować wszystko wyraźnie, bo milczenie obecnie działa na moją korzyść. Najmilsze są bowiem takie zwroty akcji, gdzie wszyscy już witają się z gąską, a gąski okazuje się nie być od samego początku.

  klik

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz