wtorek, 23 listopada 2010

Moje ciało murem podzielone...

    ...nie jest już od bardzo dawna.
Pamiętam, a ostatnio jakoś dużo rzeczy mi się przypomina, zbyt wiele momentów z życia, zupełnie, jakby życie zaczynało mi przebiegać przed oczami, jak mąż mój własny i osobisty śpiewał mi tę piosenkę. Właściwie to on zawsze coś mi śpiewał. Pamiętam doskonale imprezy u taty dziewczynki, który wtedy nawet nie przypuszczał, że w ogóle kiedykolwiek dziewczynka zaistnieje. Zawsze podziwiałam cierpliwość jego sąsiadów. W jednym pokoju stały ogromne kolumny, a w trzypokojowym mieszkaniu gromadziło się ponad trzydzieści osób. Był zawsze dobry rock i makabrycznie mało jedzenia. Nikt zresztą wtedy o jedzeniu nie myślał. Morze wódki mnie przerażało co prawda, bo wtedy nie brałam jeszcze do ust alkoholu. To przyszło dopiero wiele lat później. I jakby bezboleśnie. Samo z siebie, po prostu. Ile ja bym dała za możliwość odtworzenia jednej z tych imprez... Niepowtarzalny zapach kadzideł zmieszany z dymem papierosów palonych już oficjalnie i wcale nie dla zasady. Zapach skóry, wody po goleniu na policzkach z zarostem jeszcze nietwardym i długie włosy zebrane na karku. U wszystkich. No prawie... ja miałam rozpuszczone niemal do pasa, z przedziałkiem, nałożone na uszy. Istniał tam jakiś inny wymiar czasu. Działo się dużo, a do rana było wciąż bardzo daleko. Pamiętam rozmowy o demokracji i świadomych wyborach. Pamiętam dyskusje o religii i reformie Kościoła. O literaturze, kinie i fizyce kwantowej, ekologii, komputerach i filozofii. O zaczętych już przez większość studiach, wykładach i planach na potem. Byłam w maturalnej klasie, a i tak wiedziałam lepiej. I na wszystko miałam gotową receptę. I kłótnie na tematy nas absorbujące, rzucanie przykładami, popieranie się cytatami zapamiętanymi, bądź wyszukiwanymi prędko w książkach stojących na półce, obok których walały się paluszki, popielniczki, szklanki, bluzki, bransoletki i cała reszta, która nigdy nikogo jakoś nie zdziwiła. Jacy my mądrzy wtedy byliśmy. I stateczni. Pogrupowani parami niczym przykładne małżeństwa. Zabawne, że te pary przetrwały do dzisiaj. Co jeszcze pamiętam? To, że się popłakałam, kiedy usłyszałam arahię w radiu, kiedy już byłam studentką UJ i potwornie tęskniłam za osobistym, który nie chciał rezygnować z Politechniki w stolicy. Do dziś mam wszystkie listy od niego. Pudło ich. Nigdy do siebie nie dzwoniliśmy. Nigdy do siebie nie przyjechaliśmy. Aż do wtedy, kiedy wieczorem popłakałam się i upaciałam cały przód bluzki Kajki, rano spakowałam plecak na stelażu, a ona bez mrugnięcia powieką oka odprowadziła mnie na pociąg. Do stolicy. Był koniec stycznia, mróz trzaskający, skrzypiący śnieg i piękne słońce. Pociąg z Zagórza opóźniony był sześćset minut, więc pojechałam do Skarżyska i tam udało mi się złapać ekspres. Przeniosłam się. Pamiętam nasze pożegnanie - ona twierdziła, że nigdy do Krakowa nie wrócę, ja byłam pełna wiary w to, że wrócę z osobistym. Kaja miała rację. Chciałam jego, nie Kraków. Chociaż było to moje miasto marzeń. Osobisty był właśnie w trakcie załatwiania przeniesienia. Ubiegłam go. Pamiętam imprezę jeszcze taką licealną dla nas obojga, kiedy śpiewał i dzielił moją twarz palcem wskazującym od czoła, po brodę, szyję, dekold i... i niżej już jeszcze nie zjechał. A ja już wtedy byłam pewna, że podzielona to ja nigdy nie będę. Nie jestem.
    Dzisiaj wieczorem usłyszałam arahię w radiu. Stałam przy oknie kuchennym wpatrzona w jakieś obrazy sprzed wieku i chyba dobrze, że nie dałam się podzielić. Dobrze, że nie zrobiłam tego również na własne życzenie. Osobisty jest cierpliwy i opanowany. Ja niestety jadę na emocjach, których nie potrafię uśpić. Rodzice ucieszyli się z mojej nieoczekiwanej zmiany miejsc. Chociaż dowiedzieli się tydzień po fakcie. Ponoć zawsze byli spokojni o moje bezpieczeństwo przy osobistym. W sumie... oni zawsze mnie zaskakiwali.
Minęło wiele lat. Dziewczynka jest jak nasze drugie dziecko, jej taty już nie ma wśród żywych, Kraków w sierpniu odwiedziłam po raz pierwszy od dziesięciu lat, po raz drugi od wyjazdu po osobistego, ślubny uśmiecha się, bo zobaczył, co piszę. Od lat nie śpiewa mi arahii.To chyba dobry znak. klik

22 komentarze:

  1. Też się uśmiechnęłam czytając. I wzruszyłam, bo to takie podobne do tego, czego sama doświadczyłam.
    Tyle tylko, że my nie byliśmy w parach, przetasowywaliśmy się, osoby z zewnątrz pojawiały się i znikały.
    A kiedy rozjechaliśmy się na studia - całe tony listów, by nadal dyskutować na odległość. Nie uwierzyłabym na tych imprezach, gdyby ktoś mi powiedział, że będę żoną Męża.
    Ja i on? Ogień i woda...
    Nie było możliwości przeniesienia - jego kierunek był tylko tam, a moja druga szkoła - jedyna w Polsce. A potem zrezygnowałam z planów związanych ze stolicą i dyplomacją. Nie żałuję.
    Tak jest dobrze.
    A arahia budzi miliony skojarzeń. Ten klimat już nie wróci, ale jest w nas. Muzyka działa na moją pamięć intensywniej, niż magdalenki Prousta.

    OdpowiedzUsuń
  2. :) hm.... no i co Ja mogę napisać :))) "Ze siję ciesę baldzo" :))))))) Buziaki :))))

    OdpowiedzUsuń
  3. Uśmiechnęłam się czytając... Wiesz Aguś za co Was lubię? Za to, że jesteście sobą i niczego nie udajecie :-)) I jeszcze za kilka innych fajnych rzeczy :-)
    Buziaki.
    Ps. Za godzinę jadę na dworzec po Zielonookiego :-)) yupi

    OdpowiedzUsuń
  4. Rosomaczko kochana!!! kto jeszcze pamięta o magdalenkach Prousta!??? Normalnie mam ochotę Cię wyściskać :) A wiesz, że właśnie wzięłam się za przypomnienie sobie " W poszukiwaniu..."... Może stąd ta skłonność do wspomnień?
    Widzę zatem, że jesteśmy z tych samych klimatów dziewczynko :) Zastanawiam się tylko, czy obecne pokolenia wchodzące w dorosłość dałyby radę zjeść taką magdalenkę? Czy byliby na to gotowi...? Wielki buziak!!

    OdpowiedzUsuń
  5. Aguś moja miła :)) nic nie musisz mówić, bo ja sama sobie nie mogę się nadziwić ostatnio :***

    OdpowiedzUsuń
  6. tak mi teraz stanely przed oczmi pociagi, dworce i plecaki... i telefony... och te rachunki:)

    ale jakas czesc zycia mnie ominela - imprezy.
    Pozdrawiam
    Zielona

    OdpowiedzUsuń
  7. Dziękuję Asiu :)) Faktycznie musisz nas lubić, skoro dałaś radę z nami wytrzymać przez tyle wieczorów i nie uciekliście z krzykiem przy cynizmie ślubnego;) Nas ujęliście normalnością, szczerością, racjonalizmem. Tak na początek. Potem cechy pozytywne zaczęły się potęgować. I wiesz, tak poważnie to super, że się poznaliśmy, chociaż to pozornie nieprawdopodobne. Zresztą wiesz... :)
    PS. A Zielonookiemu to się za dobrze nie powodzi??? Toż to środa!! boooossszzeeeeee w głowie mu się poprzewraca...
    PS. 2. Ostatnio ślubny woła mnie do pokoju, w którym pracuje. Pokazuje mi zdjęcie bloku jakiegoś i parkingu obok - jakiś właściciel mieszkania chciał pochwalić się parkingiem. Gapię się na zdjęcie i nie kumam. A on mi pokazuje ustawienie samochodów i tłumaczy: wszyscy jak u Asi i zobacz dwa chamy z powiatowego. A tam faktycznie, wszystkie autka pod linijkę, a obok takie dwa brudasy, tyłem i ze skręconymi kołami. Od śmiechu zabolała mnie przepona.

    OdpowiedzUsuń
  8. hihihihihihihiiii Beatko, my rachunków za telefon nie płaciliśmy, bo nie było wtedy sieci telefonii komórkowej jeszcze, a i internet był dopiero oooooogromnym luksusem. Popatrz... kilkanaście lat, a opowieść jak sprzed kilku wieków :)
    Bardzo lubiłam wtedy pociągi. Dopiero po kilku latach w stolicy przeszło mi.
    Ominęły Cię imprezy???? Jak to możliwe?

    OdpowiedzUsuń
  9. Studenckie czasy zawsze wspominam z rozrzewnieniem...to był najpiękniejszy okres w moim życiu...Imprezy, dyskusje, muzyka...ale również w moim przypadku praca w studenckim studiu radiowym, gdzie poznałam przyszłego męża...I tak to jest, że w pewnym momencie musimy dokonać wyboru...i podążyć za swą miłością...Miłego wieczoru Agnieszko:)))genevieve

    OdpowiedzUsuń
  10. To chyba ten etap, kiedy mamy skrzydła u ramion i zachłystujemy się życiem. Wybory są częścią zasadniczą naszego życia. Pozornie łatwe w danej chwili, stają się krokami milowymi z perspektywy czasu. Miłego wieczoru dziewczynko :))
    PS. Zaczynam Ciebie poznawać bardziej - cieszę się ogromnie.

    OdpowiedzUsuń
  11. Normlanie się wzruszyłam. I chyba powspominam swoje czasy licealne. Tylko tamtejszy mój osobisty - nie przetrwał przy moim boku do dziś ;o))

    OdpowiedzUsuń
  12. Kantadesko: normalnie się nie wzruszaj - ja od tak powspominałam przy okazji piosenki usłyszanej, a Ty się nie zatapiaj w to co było, zwłaszcza, ze osobisty był wtedy inny i teraz obecny może się poczuć nieco dziwnie :)

    OdpowiedzUsuń
  13. wspomnienia, wspomnienia, wspomnienia... JA mam troszke inne... Muzyka z płyt cd, a szkoda, bo probowalismy kiedys zabawe przy winylowych zrobic, ale koleżanki stwierdziły, ze nudno... Dyskusje w małym gronie o zyciu owszem. Poki nie przyszly tipsiary zwane wtedy fiokami, bo tipsów przeciez u nas nie bylo..

    OdpowiedzUsuń
  14. Sąsiadko... Nic mi się nie poprzewracało, toż to dzisiaj Dzień Kolejarza. Świętować trzeba, a nie pracować ;-))

    OdpowiedzUsuń
  15. Normalnie muszę o tych magdalenkach Prousta więcej poczytać, "W poszukiwaniu..." czeka w kolejce :)Ach, Ciebie tak fajnie się czyta, że telefonu w pracy nie odebrałam :) :) :)

    OdpowiedzUsuń
  16. Haha, to były rachunki za telefony stacjonarne... nie wiem jak nasi rodzice to przetrzymali;D a imprezy ominely mnie, jakos tak. Choc jak sie zastanowic, zycie w akademiku jest jedna wielka impreza;)

    OdpowiedzUsuń
  17. Beatko, w akademiku mieszkałam dwa lata, ale faktycznie: jedna wielka impreza, a najlepsze były zawsze w pokojach cichej nauki :) zwanych cichaczami. No i właśnie cichaczem się do nich przemykało, a po akademiku hałas się nie roznosił.

    OdpowiedzUsuń
  18. Virginio... Ty mnie nie strasz!! ja Cię pracą na sumieniu mieć nie chcę!! Ty lepiej czytaj mnie w domu :))) Buziak.

    OdpowiedzUsuń
  19. Oj Sąsiedzie, Sąsiedzie... no jak się nie poprzewracało, jak widzę czarno na białym, że jednak. Dzień Kolejarza???? No to znaczy w tym dniu właśnie powinniście pracować ;)))))) A przy okazji uściski z racji święta, o którym nie wiedziałam :)

    OdpowiedzUsuń
  20. Przekoro... aż tak wiekowa to ja żem nie jest ;DDDD u mnie też były głównie cd, chociaż i kasety magnetofonowe brały w nich udział :)) winylowe leżą w pudle w piwnicy i należą do rodziców - ruszać ich nie można.

    OdpowiedzUsuń
  21. ~ zawsze już będę żałować, że się na te studia nie wybrałam.Choć tyle planów wtedy miałam... Ach Agnieszko, widzę, że Cię na wspomnienia wzięło.I u mnie właśnie ta lawina wspomnień ruszyła, i łzy się ciepłe polały ...
    Pozdrawiam serdecznie.

    OdpowiedzUsuń
  22. czemu Majeczko te Twoje łzy tak się leją przy wspomnieniach...? Ściskam.

    OdpowiedzUsuń