… zatem odpoczywam i słucham „Madame Butterfly”. Tak. Tak obrzydliwie
jawnie i głośno. Chociaż dla świata zupełnie cicho, ponieważ przez
ogromne i szczelne słuchawki żaden akord nie wydostaje się na zewnątrz,
nie umyka, zostaje tylko dla mnie. W pracy. Świat niech czeka. Niech
odpocznie i on. Ostatnie dwa tygodnie były przecież zarówno dla mnie jak
i dla świata istną miazgą. O ile pierwszego dnia myślałam, że miałam
czołowe zderzenie z tirem, drugiego natarł na mnie rozpędzony pociąg z
ogromnym składem. A potem uzbroiłam się sama. Poniekąd w cierpliwość. Na
pewno w obojętność. Ale przede wszystkim w pewność, że mój świat to ja i
egocentrycznie zaczęłam obcasem omijać ciała i cielska porozrzucane w
bezładzie papierzysk, dokumentów, argumentów i płaczów ponoć też
będących argumentem. Pojęłam, że nie mam swojego demona. Nic nie siedzi
mi na plecach i oślizgłym głosem wcale nie próbuje szeptać, że powinnam
się bać i w trwodze popełniać głupstwa i słowa. Mój świat to ja.
Rewelacyjnie mi z tą myślą.
Kawa wróciła do łask. Ela właśnie
zawiadomiła mnie, że z jej piersiami jest dobrze, a nawet lepiej,
niczego w nich nie ma niepokojącego, a Magda z entuzjazmem w głosie
zapiszczała przez telefon, że u niej a i owszem, jest. Nie w piersiach i
nie guz, ale w brzuchu i pięciotygodniowy maluszek. Cieszę się
podwójnie. Mój zespół jest moim zespołem. Nadajemy wspólnie. Wspólnie
tworzymy i dysharmonię, nawet w tej chwili. Ja mam operę w słuchawkach,
do programu podkładany jest motyw z Matrixa. Zabawnie patrzeć na to z
boku. Na boki jeszcze bowiem czasami spoglądam. Ale za siebie już nie. O
mostach można pisać wiele. Kiedyś je paliłam. Potem mi przeszło. Teraz
wróciłam do starych zwyczajów. I tak jest dobrze. Chociaż może nie
jestem przez to poprawna politycznie. Wolę jednak być niepoprawna niż
nijaka.
Dranisko ujmuje mnie swoim zapałem i zaciętością walki. Już
pojął, że po drugiej stronie kortu stoi przeciwnik i, aby go zmęczyć i
pokonać, musi podkręcić piłkę. Uwielbiam patrzeć, gdy dobiega do niej,
odruchowo układa symetrię cała, przyjmuje idealną postawę i z impetem
odbija piłeczkę, a wzrokiem śledzi ruch przeciwnika. Jest moim prywatnym
igrzyskiem, którego potrzebuję. Co jest chlebem? Chyba też on.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz