piątek, 26 grudnia 2008

ciąg przyczynowo-skutkowy

    Kiedy pani się już uporała z wigiliami szkolnymi i rózgami oraz kiedy pani zdążyła zgubić pierścionek i parasolkę, i kiedy to przez to zmokła pani okrutnie dzięki jakiemuś paskudnemu śniegowi z deszczem, i kiedy jasnym się stało, że pani to może sobie odpoczywać przy sprzątaniu i przygotowywaniu świąt, okazało się, że pani co najwyżej może udać się do lekarza i poprosić o jakiś mega skuteczny antybiotyk szybkostawiającynanogi. Ale zanim pani do lekarza poszła, musiała pani wybić ślubnemu z głowy wzywanie w środku nocy karetki pogotowia i najszczęśliwszej. Że niby czterdziestostopniowa gorączka i silne dreszcze to powód wystarczający do takich wezwań... No... nie dość, że człowiekowi zimno i człowieka telepie i ma człowiek jakieś majaki, to mi ślubny własny i osobisty lekarzy w nocy wzywać chce i jeszcze rodzicielkę własną na mnie nasyła. No ludzie!! Toż normalne, że jak dojdę do siebie, to do lekarza pójdę, bo przecież wiadomo również, że do lekarza idąc, trzeba być dostatecznie zdrowym...
Ale jak już do lekarza poszłam, to lek faktycznie skuteczny dostałam, bo na nogach mocno stanęłam. Za to jak tylko stanęłam, to osłabłam, kiedy to zobaczyłam kalendarz i ogrom pracy, a kiedy jeszcze droga powiedziała: leż i odpoczywaj, a ja ci posprzątam, to nie dość, że ciśnienie mi się podniosło ideał swój osiągając, to i praca w rękach mi się palić zaczęła. No w sumie to i prawie dosłownie...
O! A teraz odpoczywam... Jestem świadoma tego, co wokół, jesteśmy wreszcie we własnym mieszkaniu, a lodówkę zakluczyłam i zabroniłam otwierać. Taaak... i wcale spać nie zamierzam. Zamierzam się delektować ciszą i spokojem i tym, że mam przed sobą jeszcze kilka wolnych dni. Zastanawiam się też przy okazji, jak tu namówić ślubnego na zabarykadowanie drzwi wejściowych i wyrzucenie telefonów na najbliższy tydzień...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz