niedziela, 14 grudnia 2008
o mrozie i naszyjniku i już w sumie to o niczym
W nastroju jestem nieprzysiadalnym i wcale nie jest mi z tym dobrze. Jestem zła. Nawet mi się nie chce szukać czegoś innego niż Waits i Świetlicki. Chcę mróz! Dlaczego jeszcze nie ma mrozu trzaskającego? Normalnie nienormalne to. Człowiek tak czeka na mróz, a tu jego totalny brak. I ani widu, ani słychu. Pogoda ze mną sobie pogrywa. No i nie tylko pogoda. Taki czas na przykład też sobie pogrywa. A ja w sumie to go ostatnio tak trochę lekceważę, a trochę nie zauważam. Szkoda, że on zauważa mnie. Ale to już jego sprawa. Niech się martwi. A ja się pomartwię czymś innym. No bo w końcu czymś trzeba. Tylko czym...? A właśnie... naszyjnik mi się popsuł w piątek. Nie! on się nie popsuł. On się totalnie... popsuł... Pani sobie w nim szła i było dobrze i dziecko pani odebrała z przedszkola i dziecko chciało na zapiekankę wejść. No to ja dziecku swojemu tłumaczę, czym taka zapiekanka się skończyć może, ale ono miało to gdzieś, więc weszliśmy i jak już dziecko pochłonęło ową i jak pani dziecko i się odziewała w kurtki, to się mi naszyjnik zaczepił i się wszystko mi po podłodze rozsypało i pani musiała wszystkich sterroryzować, żeby wszystkie elementy znaleźć... O! I wszystkie znalazłam. No właśnie... i chyba czas ślubnego o rekonstrukcję naszyjnika poprosić. No właśnie... klik
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz