sobota, 6 grudnia 2008

przypadek

    Właśnie zamknęłam drugi tydzień ciężkiej pracy. Są efekty. Najlepsze z możliwych. I powiem szczerze, że da się drugi etat w ciągu trzech dni zrobić. Uff... A teraz właśnie zasiadłam z tomem Harrego Pottera, ponieważ na nic innego nie mam ochoty. Potrzebuję wyciszyć wszystko, co jest związane z realnością. Ślubny poszedł do kuchni po moje ulubione ulubione, a ja postanowiłam jeszcze tylko poszperać w muzyczce.
Jestem zmęczona. Nie myślałam, że to napiszę jeszcze w tym roku. Jestem. Wzięłam na siebie dużo, a nie chcę, żeby drań ucierpiał, więc cierpi blog. Podłota ostatnio stwierdził, że się skryłam i tak wzięłam za pracę, że wsiąkłam całkiem. Wsiąkłam. Nie skryłam się. Ale faktycznie... wsiąkłam. W te papierzyska i w te tomiszcza. Dłonie moje dzięki kredzie błagają o litość, ale uczniowie swoim zapałem rekompensują mi niedospanie i piekące oczy. Ślubny patrzy i tylko się uśmiecha. A właśnie... ślubny. Długa historia, albo jeszcze dłuższa, ale postanowiliśmy do jej początków sięgnąć. Chyba dobry to był pomysł.
Ale dzisiaj to już tylko klik, bo właśnie mam naszykowane ulubione i kocyk i Harrego i ślubny pewnie tylko przypadkiem ramieniem całe oparcie sofy otoczył. Jasne...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz