Gdzie się podziała magia świąt, którą powinnam już czuć? Jeśli ktoś ją znajdzie, proszę o podesłanie zbuntowanej i do mnie. Zgłaszam protest! Nie ma śniegu, nie ma mrozu, wczoraj padało jakieś świństwo i zmokłam, bo zgubiłam parasolkę. Pierścionek zresztą też zgubiłam. Mówi się ech... i wierci ślubnemu dziurę w brzuchu o drugi identyczny, ale po niego trzeba do Sukiennic się udać. Jak pech to pech, bo Sukiennice wcale nie są blisko mnie. No daleko są. Nawet bardzo daleko.
Czyli wracając do tematu: świąt nie czuję mimo sprzątania i zakupów. Właśnie sączę cabernet i biegam po kabarecie - w dniu dzisiejszym wersja klik bardziej mi się podoba niż ta z Lizą. Czyli mam gusta i guściki w obrębie gustu własnego. A i ulubione jakoś tak wyszło, że nie francuskie, tylko hiszpańskie. Ale sączy się dobrze i całkiem nieźle smakuje po dzisiejszej migrenie. Ba... sączy się nawet lepiej niż myślałam. Ale to jakby zaleta ulubionego. A sącząc się, sączy myśli najróżniejsze. Takiego przy okazji wypełniania nowego, zakupionego dzisiaj kalendarza nowego, dużego i osobistego bardzo też.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz