niedziela, 26 czerwca 2011
tuż przed, czyli czereśnie, walizki i karma
W środę zamknęłam program i wyszłam z pracy wcześniej, żegnając zespół z
odrobiną rozrzewnienia. Taaak… sama się sobie zdziwiłam, ale stało się.
Dzisiaj natomiast zamknęłam dwie duże walizki i z radością
stwierdziłam, że jesteśmy spakowani. Ślubny coś tam wprawdzie sugerował,
że skoro tak łatwo poszło, to może za mało rzeczy wzięłam, ale się
myli. Zmieściłam nawet korale. I wcale łatwo nie było, żeby znalazło się
wszystko, a nawet więcej. Dziewczynka? Jedzie. Pewnie, że jedzie.
Sztormiaki dorzucone, dwie książki i tylko jedne obcasy. Laptop zostanie
w domu. Internet też. Drań podekscytowany chciałby jechać już dziś.
Lubię tę jego niecierpliwość i stwarzanie nowych światów. Udowadnia
całym sobą, że wystarczy czegoś bardzo, bardzo chcieć i dobrze
zaplanować, a jest to na wyciągnięcie ręki. Patrząc na niego udziela mi
się owe podniecenie, które potrafi wytworzyć jedynie dziecko czekające
na wyjazd, gdy już każda rzecz wakacyjna intensywnie pachnie pogodą i
morzem. Ślubny usnął przed telewizorem, koty zwinięte w kłębuszki czują,
że zostaną bez nas, a ja wreszcie mam chwilę dla siebie, więc jem
czereśnie, głaszczę futrzaki i cieszę się bardzo, że jutro jest już
jutro, a właściwie to już dziś. Sama nie wiem, czemu tak lubię Ustkę.
Magiczna pewnie zrobiłaby mi wykład o karmie. Wiem, wiem. To w sumie
proste. Ale ja lubię ją tak samo jak się lubi np. gruszki albo lody
śmietankowe i wolę nie dywagować. Ważny jest smak i zapach. Reszta to
już tylko ich następstwa. klik
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz