Czasem to ja bym nawet i chciała tak cały dzień przeżyć na poważnie i statecznie. Tak bez żadnej przygody groteskowej, komediowej, czy ze scenką rodzajową... Ale co ja na to poradzę, że mi to nie wychodzi? Normalnie nie potrafię i już. Zawsze coś na mnie spadnie, albo mnie dopadnie... A to pasta bananowa a nie mentolowa, kiedy myję zęby rano i do świadomości dopuścić się boję, że smak mam inny niż powinnam. I patrzę na tubkę i nazwę i kolor i widzę, że to ta, a czuję, że to nie ta i wniosek wysnuć się stracham. A to robię sobie truskawki i polewam śmietaną i dziwię się, że ta dwunastoprocentowa jak kremówka smakuje i dopiero po zjedzeniu niby to dietetycznej kolacji widzę, że ona nie tylko wygląda jak kremówka, ale kremówką jest. A to mi się odkurzacz popsuje. Sam. Bo przecież ja go tylko włączam i szczotą po podłodze jadę... Albo kontakt zaiskrzy jakoś tak bez powodu. Albo ślubny wymyśli, że drugi telefon mieć będę. No i nawet go mam. Co mam nie mieć - mam. Jak ta głupia mam drugi telefon. Mam i nawet noszę go przy sobie. Ale go nie odbieram, bo go nie słyszę. A jak nawet i usłyszę, to nie kojarzę, że to mój, bo mój przecież to ten pierwszy... I jak ta blondynka co to bliźniaki urodziła jestem z tymi telefonami dwoma dzwoniącymi tak, kiedy ludziom tłumaczę, że to nie mój telefon dzwoni tylko ten drugi...
A może to wszystko dlatego, że ostatnio rano rowerem sobie jeżdżę...? A jak już tak jadę, to o jodze czytam. Tak - czytam. O jodze. Hormonalnej jodze. Czytam.
A ten rower nie dość, że od magicznej to taki treningowy...
normalnie początek z klik
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz