- A fryzjerce to się tak po prostu ciachnęło, czy sama chciałaś aż tak krótko? - zapytała droga, wchodząc dzisiaj do naszego mieszkania.
No niby chciałam, niby poprzez to się jej tak właśnie ciachnęło, niby dobrze, że w ogóle zauważyła teściowa moja droga, że coś sobie zmieniłam. Ale coś zmieniła i droga... Przede wszystkim ton głosu i podejście. To dobrze, bo już myślałam, że zmienia się zupełnie w ten rodzaj, co to na miotle lata i to nie tylko w wolnej chwili. Bo tak w ogóle polatać sobie dla lepszego samopoczucia to droga lubi. Oj lubi!... Niestety i ja od czasu do czasu polatać na swojej lubię... Dla spokojności tak.
No więc... zacznę od początku: przyszła droga dzisiaj z wizytą. Do mnie. Nie do ślubnego. Może troszeczkę do drania. Miotły zostawiłyśmy w przedpokoju, bo dzisiaj przyszła moja droga taka, jaką była przed ostatnimi niedopowiedzeniem, nadinterpretacją, emocjami. A taką drogą sprzed owych to ja lubię ogromnie, ponieważ spotykamy się na tym samym poziomie abstrakcji uczuć i emocji. Potrafimy cały dzień i noc przegadać o własnych myślach, snach, uczuciach, odczuciach, apatiach, empatiach, sympatiach. Droga doskonale rozumie mnie jako kobietę. Szkoda tylko, że nie zawsze rozumie mnie jako synową. Ale w ramach rewanżu i ja jako kobietę wyczuć ją potrafię, jako matkę niestety nie. Dzisiaj jednak był ten dzień, kiedy byłyśmy kobietami. Tylko. Aż. Było miło. I kawa była w tych białych cieniutkich porcelanowych filiżankach i sernik był z wiórkami kokosowymi na wierzchu i konfitury z róży. Miło tak i ze zwierzeniami było. Było i z planami. Naszymi. Ślubnego. Będzie problem, bo wypaplałam... Miotły zostawiłyśmy przy drzwiach... Zapomniałam, że może mi dosypać tego specyfiku na gadulstwo... klik
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz