środa, 11 lutego 2009

Mosze, gra w zielone i artystyczny nieład

    U mnie ostatnio jest trochę tak, jak w tym kawale, co to Mosze miał za mało miejsca w domu i poszedł do rabina po radę. Rabin kazał mu wstawić do mieszkania wielką szafę, wielki, okrągły stół, kanapę i zaprosić rodzinę z drugiego miasta z piątką dzieci. Mosze się posłuchał. Po pewnym czasie rabi mówi do Mosze, aby ten wyprosił rodzinę, sprzedał kanapę, stół i szafę. Mosze wyprosił, sprzedał i zaraz po tym przychodzi do rabiego uradowany wielce, mówiąc: rabi!! jakie wielkie mam mieszkanie!!
Rabiego o radę nie prosiłam, szafy nowej nie nabyłam od dawna, a i rodzina mi się na głowę nie zwaliła. Co prawda, jak to stwierdził podłota, mogłabym sobie jeszcze dobrać etaty na uczelni i w dwóch szkołach, a i tak bym podołała, bo chyba mam za mało, skoro wzięłam już tyle. Fakt... wzięłam tyle, że dopiero teraz widzę, ile to ja miałam czasu wolnego w zeszłym semestrze. Nawet praktykantkę wzięłam... Co prawda moi uczniowie tym faktem ucieszeni nie są, bo dziewczę im do gustu nie przypadło, ale wyjścia nie mają. Ja za to mam wyjścia dodatkowe często, bo mam lekcje muzealne i w galerii, a poza tym doszkalam się. Ustawicznie i z premedytacją. No i tak właśnie przy okazji tych szkoleń, mówię do ślubnego, że mam zaproszenie na dwudniową konferencję na tematy mnie pasjonujące. A ślubny niewiele myśląc mówi: jedź!! No to patrzę na niego i się zastanawiam, czemu to tak spontanicznie i bez zastanowienia, a on dodaje, że odpocznę sobie i wyśpię się w nocy. No... teoretycznie w nocy to ja tak w ogóle to śpię, więc nie wiem, czemu to miałabym się tam akurat wyspać, bo ślubny mi aż tak w nocy nie przeszkadza, ale jadę...
    Poza tym porządek, będący nieładem artystycznym trwa u mnie nadal. No bo jak ład mam za długo, to mnie głowa boli. Jedną nogą jesteśmy zatem w drugim mieszkaniu, ale sprawa utknęła w punkcie martwym i chyba będzie trzeba ją cofnąć do obecnego. No tak... jakoś nie mam czasu na głupoty, więc i sprawy dopilnować nie mam kiedy teraz, więc póki co mieszkania zmieniać nie będziemy. Zmieniłam natomiast niechcący kolor włosów. ... niby fryzjerka mówiła mi, abym mojej odżywki nie używała na razie, bo bardzo silna i specyficzna i z woskiem. No to nie używałam. Na razie... Ale "na razie" też ma jakąś długość, nie? No więc jak wczoraj minęły trzy tygodnie od bytności u owej, stwierdziłam, że "na razie" się kończyć powinno i po umyciu włosów, odżywkę naciapałam, głowę folią owinęłam i pół godziny odczekałam. Folię zdjęłam, włosy spłukałam, spojrzałam w lustro i w zasadzie to się ubawiłam. Tam bowiem, gdzie był ciemny brąz, są rudawe refleksy, a tam, gdzie był fiolet, pojawiły się zielone nitki. Hm... jest ryzyko, jest zabawa... W szkole kolor się spodobał, plastyczka stwierdziła, że mam duszę artystyczną, uczniowie gapili się, jak sroki w gnat, a ja postanowiłam kupić zielonkawy cień do powiek. Ślubny bał się komentować, ale kochać mnie musi, bo przysięga go obowiązuje. No tak...
Dranisko dzisiaj pognało do przedszkola po kilkudniowym wirusie, jutro ma pasowanie na przedszkolaka, więc jutro pogna za nim ślubny z kamerą i najszczęśliwsza z rodzicem moim płci męskiej, bo jutro maluchy mają również dzień babci i dziadka.

Taaak... no to kończę kawę, pisanie i gnam na lekcje klik

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz