wtorek, 3 lutego 2009

żaba

    Późnym wieczorem wczoraj zadzwonił do mnie rodzic płci męskiej. Ha! ręce mi zadrżały i jakoś tak mi nogi podcinać coś zaczęło. No bo jak rodzic płci męskiej dzwoni po 22 to znak, że musiało stać się coś. Nie żebym kontaktu z rodzicem nie miała, ale ponieważ w ciągu dnia w sumie to ze trzy godziny trajkoczemy z najszczęśliwszą przez telefon, rodzic płci męskiej mój wie o wszystkim czy tego chce, czy też nie chce - najszczęśliwsza bowiem jak radio wolna europa w domu nadaje i gada, czy jest wysłuchana, czy też nie. Jakiś czas temu nawet rodzic mój płci męskiej stwierdził, że już nauczył się opanowywać mimikę twarzy i udawać wyraz skupienia przy równoczesnej pełnej odporności na jej głos. No tak szczerze, to potem miał ciepło... więc nie wiem, czy nadal jest uodporniony, czy już woli słuchać. Ale wrócę do tematu: zadzwonił. No i co mógł powiedzieć? Dałam mu bowiem szansę na odezwanie się, bo ja już miałam wizję szpitala a w nim kogoś bliskiego (najszczęśliwszej znaczy, albo babci-prababci drania, tudzież coś równie tragicznego, jak na przykład brak apetytu ich utuczonej kotki, która ledwie na komodę wskoczyć może i jeszcze zaraz po tym karkołomnym wyczynie domaga się pochwał za to, że sprawna taka).
Tak więc dałam rodzicowi palmę pierwszeństwa, a ten się pyta! Zamiast mówić, to się pyta. I o co się pyta? No jak ten głupi pyta się o to, czy drań już śpi. No jasne, że śpi i to od godzin czterech. No a ten mi znowu pytanie zadaje, czy u nas wszystko dobrze. A jak ma niby być? Chociaż po tych czułościach i zainteresowaniu się rodzica nami już sama nie wiedziałam, czy aby z nami wszystko dobrze i u nas też. I kiedy już miałam zarzucić go pytaniami o zdrowie tych i tamtych i dopytywać się, czy aby na pewno nie kłamie, rodzic mój płci męskiej jak gdyby nigdy nic mówi mi, że dzwoni, bo musi nam opowiedzieć, jaką miał dzisiaj przygodę, kiedy wracał do domu - idzie, patrzy, a tu żaba kica. Popatrzył na nią, wziął na rękę, przeniósł przez ulicę, żeby jej nic nie rozjechało, zostawił na trawie, wszedł do domu i zadzwonił do nas. No i po tym jak mnie urzekła jego historia, się rozczarowałam, że to tylko o żabę chodzi, potem natomiast się zdziwiłam, że nie wziął jej do domu, a potem do mnie dotarło, że w lutym to żaba raczej nie przeżyje i mnie nawet wściekłość ogarnęła. Tym większa, że ślubny trzymając mój telefon przy uchu swoim razem z teściem własnym naśmiewał się z absurdu sytuacji. No i nikt mnie nie słuchał, że ta żaba marznie gdzieś tam i rodzic jest potworem zostawiając ją na pastwę losu, kiedy to mogłaby kumkać w domu najszczęśliwszej. Ale i ślubny i rodzic prosili, aby najszczęśliwszej incydentu lepiej nie opowiadać. No nie opowiedziałam również draniowi, bo pewnie byśmy dzisiaj od szóstej rano żaby szukali, a i najszczęśliwsza wtedy dowiedziałaby się.
Żaba... w sumie absurd taka żaba w lutym... klik

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz