piątek, 13 lutego 2009

tuż przed

    Hm... ulubione sączę i smakuję i próbuję i... klik sączę też. I myślę, co ja właściwie mam spakować? Ech... sama to ja dawno nie jechałam, a co za tym idzie: dawno sama nie dźwigałam bagażu... No tak... Póki co stoją naszykowane... obcasy. Ślubny co prawda zerka na nie podejrzliwie. Tym bardziej, że od wczoraj sypie i zasypane mamy powiatowe całe. No ale jak to tak bezobcasowo jechać mam? Toż nawet jeśli nie włożę, to mi lżej na sercu będzie, że one ze mną są. Pycha to ulubione jest. Czerwone takie bardzo, bardzo. Poza tym sam chciał, żebym jechała, to jadę. Że niby żona posłuszna ze mnie jest. W hotelach są suszarki do włosów, prawda? Muszą być. No tak... Znaczy wyśpię się. Książki nie biorę żadnej, laptop zostaje w domu, komórkę wyłączam po 22. Tak. O! Chociaż... no o tym to ja jeszcze pomyślę. A poza tym to mi dobrze. Drań wycałowany i naprzytulany i jutro chłopaków wysyłam do najszczęśliwszej przed moim wyjściem, żeby mi lżej było.
Idę po drugą lampkę ulubionego... Ślubny śledzi swoje polityczne programy w tv i udaje niewzruszonego. No tak... Już ja go znam. Pięknie za oknem. Biało. Szkoda, że to nie grudzień, albo styczeń. No i właśnie dlatego jadę pociągiem. Oddałam bilet na pks. Bałam się. Jakoś tak irracjonalnie może, ale jednak. A wszyscy pkp mi dzisiaj odradzali. Chrzanię. Wolę być w czymś większym niż autobus. Hm... jaki kolor tak naprawdę ma ulubione? Burgund, czy rubin? Nie wiem sama.  Kotka mi się wtryniła na kolana. Dziwna jakaś. Wieki tego nie robiła. Zlazła ospała z pieca i legła mi na nogach. I śpi. Muszę ją zrzucić zaraz. Szkoda. Ale naszykowałam mój jaśminowy olejek pod prysznic. Tylko dosączę ulubione i dosłucham...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz