środa, 11 lutego 2009

wyjeżdżam.stop.sama.stop

    Kiedy podjęłam decyzję o wyjeździe, było mi dziwnie jakoś tak.
No bo jak to? Tak się spakować, wycałować drania i męża własnego i osobistego i zamknąć za sobą drzwi? Chociaż z tymi drzwiami to najłatwiej chyba...
Ale czuję, że im bliżej wyjazdu, tym mi lżej i jakoś tak po prostu, zwyczajnie... lekko. Chyba muszę zacząć koleje drzwi zacząć zamykać, skoro rzuciłam się na głęboką wodę. Nigdy nie byłam typem tej, co siedzi w domu i wychowuje dzieci, czekając na męża. Penelopie do pięt nie dorastam. A jednak siedziałam w domu. I było cudownie. Ale... nawet cudowność może się znudzić. Może? Już sama nie wiem. Teraz jest dobrze. Tylko asertywności we mnie więcej. Niejako odwrotnie proporcjonalnie do pretensji o detale.
Chyba to lepsze dla wszystkich.
Ale wyjazd... No właśnie. Co spakować? Czy będę potrafiła zasnąć w obcym łóżku, takim bezpłciowym w dodatku? A może po tych wszystkich konferencjach i warsztatach odwiedzić stare kąty i zwyczajnie zrelaksować się samą świadomością, że mam dwie doby tylko dla siebie? A może... a może jeszcze coś innego wpadnie mi do głowy?
Potrzebowałam tego. Bałam się zrobić krok przed siebie. Jeszcze za mocno trzyma mnie pępowina z draniem. Ale to chyba już czas. Taaaak... no więc wyjeżdżam w ten weekend. Sama. Tak. Tak... klik

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz