sobota, 14 marca 2009

o spodniach, emocjach, ulubionym i ślubnym co się zdziwił

    Pani postanowiła dzisiaj uprać swoje czarne spodnie, których od jesieni nie nosiła, żeby je odświeżyć zanim cztery litery obcisną. Włożyłam je do pralki (spodnie oczywiście) i wtedy to właśnie okazało się, że niezmiernie marnie w niej wyglądają. Jedyną radą było zatem coś dorzucić. Drań, skarbnicą rzeczy do prania będący, czarnych ubrań nie nosi, więc jedyna nadzieja w ślubnym pozostała. Idę zatem do męża własnego i osobistego i mówię mu: zdejmuj spodnie, bo coś do pralki potrzebuję. Ślubny się popatrzył ubawiony, ale ponieważ ton mojego głosu był nad wyraz kategoryczny, zaczął pas do spodni rozpinać. No i wtedy pani pomyślała, że na sobie bluzkę czarną ma. A skoro czarna, to dwie pieczenie na jednym ogniu i ją również dorzucić można, chociaż wagi zbytnio to nie zwiększy, bo już dzięki spodniom ślubnego pralka helikoptera przypominać nie ma prawa. No ale bluzkę zdjąć najpierw trzeba. Ile w tym roboty? Ano nic. Wziąć i zdjąć. Biorę zatem brzeg bluzki i przez głowę ją. Patrzę na ślubnego, a ten gapi się tak jakoś i pyta w dodatku, czy mi aby na pewno o pranie chodzi. Normalnie dziwny on. No jak nie o pranie, jak mówiłam, że o pranie? A poza tym, czemu niby o innego coś, jak Gladiator w telewizji? No ja rozumiem, gladiator gladiatorowi może i nierówny, ale tego to akurat lubię, więc poszłam pranie wstawić, ślubnego zostawiłam jak słup soli z domysłami i jeszcze kolację zrobiłam.

Pranie skończone, film również, ser pleśniowy smakuje wybornie z ulubionym. Lubię, kiedy książka albo film wywołują we mnie emocje. Hm... ano właśnie. Tych ci u mnie nie brak ostatnio.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz