wtorek, 6 kwietnia 2010

dupa, czyli rak

    Kiedy pani uporządkowała wszystko w swoim nowym mieszkaniu i poniekąd nowym życiu, wymiotła wszystkie śmieci z balkonu, pomalowała barierkę i ustawiła ładnie przycięte róże, okazało się, że dłonie mam boleśnie poranione kolcami, a Wielki Tydzień może zakończyć się w sobotę. Święta minęły mi na niemyśleniu. Płakać nie potrafiłam, ale pierwszy raz w życiu poczułam, w jaki supeł potrafi związać się żołądek. Rodzic mój płci męskiej nie wytrzymał bowiem i wygadał się wreszcie.
I dobrze. Przynajmniej wiemy już o i o cholernie inwazyjnych przerzutach i o roku czasu na i jego decyzji rezygnacji z chemii. Dziwne uczucie. Coś na pograniczu strachu i niedowierzania. I nadziei.
"No to dupa" stwierdził ślubny. Ja jeszcze stwierdzić niczego nie potrafię. Dobrze, że jutro wracam do rytmu. Zacznę być w kilku miejscach naraz, myśleć o wszystkim, biegać i odczuwać zmęczenie. klik

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz