czwartek, 1 kwietnia 2010

obciach, czyli poznajemy sąsiadów

    Wyjazd do Warszawy zakończył się przemiłą kolacją w firmie ślubnego i kosmicznym bólem głowy w drodze powrotnej. Nic nie piłam. Kawę znaczy się i sok z czarnej porzeczki. I wcale nie jednocześnie. I jadłam. O! awokado z sosem czosnkowym i pomidorem. Najpierw myślałam, że zestaw jest niejadalny, ale ponieważ lubię awokado, pomyślałam, że raz kozie śmierć i pożarłam i żyję i było bardzo dobre. No ale nie od tego przecież ta głowa. Coś tam najszczęśliwsza mówiła, że halny szaleje i pewnie dlatego, bo ja halny odczuwam zawsze w źrenicy oka i w łuku brwiowym i w ogóle w każdym milimetrze lewej połowy głowy. Dranisko obłowiło się w Bionicle w ilości nieprzyzwoitej i inne potwory, które według niego są wspaniałe. Cztery siaty tego towaru, czyli prezentów, zostało rozpakowane po powrocie do domu i składaliśmy paskudztwa. Ale tu muszę przyznać: składanie ich jest faktycznie dobrą zabawą. Strach pomyśleć, że draniowi przyjdzie do głowy któregoś z nich rozebrać na części pierwsze... Ale póki co przyszło mu do głowy obudzić się o piątej rano, przybiec do nas i zażądać światła w dużym pokoju. Postanowił bowiem, że będzie się bawił nimi. Żaden argument z naszej strony dostatecznie dobrym argumentem nie był, a drań dodatkowo wytoczył kaliber ciężki oświadczając, że jest głodny i prosi o śniadanie, więc ślubny wstał, podczas gdy ja próbowałam się swoim cierpieniem zasłaniać. Nic to nie dało. Za to dzień jaki długi miałam!! Okna wszystkie pomyłam (lepiej późno niż wcale) i balkon wysprzątałam, a przy okazji sąsiadów poznałam. No i wcale nie tak standardowo. Okno balkonowe bowiem umyłam, balkon doprowadziłam do sterylnej czystości i zorientowałam się, że nie ma na nim kotki. No nie było jej, co nie przeszkadzało mi w patrzeniu i twierdzeniu, że pewnie gdzieś jest, ale ja jej nie widzę po prostu. Nie było. Zawołałam zatem ślubnego, żeby zobaczył, że jej nie ma. Drań niestety też to stwierdził i właśnie zaczynał wpadać w panikę, kiedy z przylegającego do nas balkonu wychylił się miły staruszek i oświadczył, że nasz kot jest właśnie u nich, mięsa jeść nie chce, ale bawi się kłębkiem i może przychodzić, kiedy chce, tylko żebyśmy zrobili bezpieczne przejście. Ślubny coś tam szepnął, że drugiego kota też mamy i psa, ale pan już nie usłyszał, bo podreptał do domu bawić się z kotem, który "jest taki śliczny i miły", a my zostaliśmy z co najmniej głupimi minami na swoim terytorium. To ostatecznie z bólu głowy mnie wyleczyło - obciach jak tralala. A piękna wróciła łaskawie godzinę później. No tak... klik
PS. podlewamy i podlewamy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz