poniedziałek, 19 kwietnia 2010

paź, czyli nożyczki i ja

    "Super!" - krzyknął zachwycony drań, podczas gdy ślubny stał się bardzo wyznaniowy i uzewnętrznił to w "O Boże!", ja zaś zadowolona z siebie stałam z nożyczkami w ręku, a obok mnie i drania na łazienkowej podłodze leżały kosmyki włosów. Draniowych. Tak samo to wyszło jakoś. Nie żebym się na tym znała, ale czemu by od czasu do czasu nie improwizować? Nie chciał bowiem drań iść do fryzjera... No ja to go nawet rozumiem. Ślubny też go rozumie i to bardzo. Tylko że dziecko nasze zaczęło już buszmena przypominać, więc coś z tym faktem zrobić trzeba było. A fakt był zauważalny z dużej odległości. I jakoś tak wyszło wczoraj wieczorem niechcący, że ja wzięłam sprzęt do cięcia, a drań uznał to za niezłą zabawę. Hm... zabawa niezła istotnie - trzeba przyznać. Miałam co prawda obciąć samą grzywkę, ale wyszło tak, że pojechałam jak po fajerce i wyszło co wyszło. Nazwijmy to paziem.
Panie w przedszkolu drania poznały dzisiaj, najszczęśliwsza wie jedynie, że drań obciachany i się cieszy, drań się faktycznie cieszy i główką podrzuca przed lustrem, ja też się cieszę i tylko nie wiem, czemu ślubny po powrocie dzisiaj do domu stwierdził, że jednak trzeba pójść do fryzjera. Stwierdził to rzekomo z perspektywy niewidzenia drania przez godzin kilka. Prawdopodobnie albo ma złą perspektywę, albo chce mnie obrazić. Tak czy owak nie wie, co robi i się pogrąża.
TU i TU

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz