Zastanowił mnie ostatnio pewien artykuł. W piśmie dla udomowionych. Mówi on mianowicie o tym, że w związkach pojawia się mimowolnie przemoc. Przemoc polegająca na tym, że stale uważamy, iż nasz partner albo my sami coś musimy czy coś powinniśmy zrobić, a naszym działaniem kieruje strach lub przymus. Im więcej takich sformułowań w naszym myśleniu i postępowaniu, tym mniej uczucia i radości ze związku wynikającej. Natomiast porozumienie bez przemocy to zaspokajanie naszej potrzeby kontaktu, mówienie o swoich potrzebach i uczuciach. To umiejętność pójścia na kompromis i wyzbycia się krytyki wobec drugiej osoby.
Brzmi to... no tak, jak brzmi.
Najpierw mnie to trochę zdziwiło, bo i problemy na pierwsze spojrzenie zbyt błahe, i rady zbyt naiwne...
Jednak po głębszym zastanowieniu dochodzę do wniosku, że ma to sens.
Zawsze staramy się podporządkować sobie drugą osobę, ewentualnie sami dopasowujemy się do kogoś, ulegamy, poddajemy się. Zatracamy chwile własne, tylko dla siebie i rozmywamy kontakt wzajemny. Ten werbalny zwłaszcza. Nie mówimy o swoich uczuciach i potrzebach. Czekamy, że ta druga osoba sama na trop wpadnie, albo nie mamy możliwości, aby o siebie samego zadbać.
A pójście na kompromis to niejednokrotnie poddanie się i całkowite podporządkowanie.
Na artykuł trafiłam w momencie, gdy sama potrzebowałam przerobić coś w sobie. Po raz kolejny zauważyłam, że jednak najprostsze rozwiązania są najlepsze, ale i najtrudniej je wprowadzić w życie...
--------
na podstawie artykułu z listopadowego nr Zwierciadła
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz