niedziela, 5 grudnia 2010

w ramach usprawiedliwienia się

    Zdecydowanie ze mną lepiej. Już lepiej. Nie wiem dlaczego, ale w tej połowie roku mam mniejszą kontrolę nad swoimi emocjami.Częściej się na mnie odbijają. Być może to zmęczenie materiału. Jakiś czas temu naukowcy amerykańscy zrobili zestawienie poziomu stresu charakterystycznego dla każdego z zawodów. Nauczyciel, według nich, ma poziom taki sam jak kontroler lotów. Coś w tym jest... Ale doradca kulturalny, jak to się obecnie pięknie nazywam, ma prawdopodobnie poziom znacznie większy, a i obowiązków dziwnie dużo. W dodatku, o ile w szkole zawiść jest na porządku dziennym, o tyle w urzędzie i wydziale panuje aura świętej głupoty i spychoterapii, ponieważ wszyscy doskonale wykształcili w sobie umiejętność odkładania sprawy na inny termin bądź inne biurko. Dramat. A właśnie... śniła mi się ostatnio moja szkoła i moje klasy. Kiedy ostatnio byłam u dyrekcji, dopadli mnie uczniowie. A mnie dopadły emocje. Ech... ale musiałam tak zrobić... A może tylko chroniłam swój tyłek? W powiatowym jest zastraszający niż demograficzny. Z roku na rok jest coraz mniej klas. Już w tym roku miałam mniej godzin. Od września prawdopodobnie miałabym tylko dwie klasy. Za dwa lata... nie wiem. A trafiło się. Dyrekcja wiedziała od czerwca o moich planach i dopingowała mnie, bo teraz mogę w pełni ze szkołą współpracować w oparciu o instytucje kulturalne, a jednocześnie zajmuję się również tym, co lubię. Na co dzień coś piszę, robię korektę, rozmawiam z twórcami regionu. I gdyby na tym był koniec. Niestety muszę rozmawiać też z całą rzeszą innych. A przy okazji wyraźnie słyszę rozmowy innych z wielkim pytajnikiem, dlaczego ja, przecież mógłby ktoś starszy, a kogo ja znam, a z kim załatwiałam, a to, a owo, a mieszka w powiatowym, a pracuje nie... Normalnie świat wokół mnie oszalał. A może po prostu niepotrzebnie wyczulił mi się słuch. Chociaż ten akurat wczoraj odmówił mi posłuszeństwa - słyszę niewiele na prawe ucho, które w dodatku potwornie boli. Pewnie niewyleżana grypa w listopadzie. Albo reakcja obronna organizmu. Ale już jest dobrze. Drań cieszy się, bo przecież dzisiaj w nocy Mikołaj będzie krążył nad światem. Właśnie z ogromnymi i ciemnymi z ekscytacji oczkami opowiada o tym, jak trudną drogę on będzie musiał przebyć, bo przecież i powiatowe i inne też, a renifery to chyba już się muszą przygotowywać i dobrze, że Mikołaj zna magię. Faktycznie... dobrze, że Mikołaj zna magię.

12 komentarzy:

  1. Rozumiem, że Drań ciągle wierzy? I pięknie... oby jak najdłużej, bo ta magia jest cudowna...
    A ja właśnie za chwilę jadę do moich chłopaków ze słodyczami i prezentem dla Mikiego na jutrzejsze imieniny... bo jutro nie dam rady, a i student jedzie do Poznania, więc trzeba go w słodkości zaopatrzyć ;-))
    U nas na Mikołajki tylko dzieciom kupuje się słodycze... prezenty znajdują dopiero pod choinką w wigilijny wieczór :-)) Ot co kraj to obyczaj ;-)
    A po drodze zahaczę o Rossmanna i kupie Truskawka... jak będzie :-)

    OdpowiedzUsuń
  2. Drań wierzy Asiu z całych sił, a my podtrzymujemy to mocno, mocno. Tradycję wprowadziliśmy sami - zostawia list na parapecie, a potem są prezenty na nim. Zbieramy od wszystkich dziadków i pradziadków i jest ich jeden ogrom. Pod choinką znajduje też, ale już mniej i u każdego po trochu :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Drań to szczęściarz i niech wierzy, jak długo się da. Wiele bym dał, żeby ciągle wierzyć w Mikołaja...

    OdpowiedzUsuń
  4. Oj... ja myślę podobnie... też chciałabym jeszcze w niego wierzyć :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Agnieszko- piękny i ciepły ten Twój nowy blog- uczuciowy :)
    Będę tu stałym gościem od dziś :)
    Pozdrawiam serdecznie :)

    OdpowiedzUsuń
  6. Dziękuję dziewczynko :) Miło mi czytać te słowa :)

    OdpowiedzUsuń
  7. O, to jest fajny pomysł z tym pozbieraniem wszystkich prezentów od dziadków i zostawienie ich na parapecie...
    U nas w Wielkopolsce na Mikołaja to się czyściło buty i zostawiało w przedpokoju, a rano obok (albo w środku) znajdowało się łakocie. Aż żal, że już mi nikt tych łakoci nie podrzuca w mikołajkową noc ;-)))

    OdpowiedzUsuń
  8. Zdecydowanie to odruch obronny organizmu.
    Powiem Ci, że Odkąd Vice została Vice też jakby więcej słyszę. Głównie od Niej. Dzwoni się wygadać, a ja dzięki temu wiem o rzeczach, o których normalnie bym nie wiedziała. A potem Duński musi o nich słuchać, bo w szkole się nie wygadam, a gdzieś muszę. Żebym nie pękła od nadmiaru emocji. Kurczę, tylko dlaczego tych negatywnych głównie?

    OdpowiedzUsuń
  9. Chyba Tanyuśka te negatywne nam zalegają na wątrobie... te pozytywne wylatują uszami :)

    OdpowiedzUsuń
  10. Asiu, wprowadziliśmy taki zwyczaj w naszym domu, żeby uniknąć tłumaczenia draniowi, czemu Mikołaj jest skretyniały i zostawia dla niego prezenty po całej rodzinie ;)) No i działa. A przy okazji nie ma licytowania się, przy kim bardziej się ucieszył, bo i do takich ekscesów dochodziło. Najrozsądniej działa chrzestna drania. Przyjeżdża z całą masą różnych różności. Drobiazgi w ilości przerażającej i trzy - cztery konkrety. Wręcza nam to i nakazuje samodzielnie zadecydować, co na Mikołaja, co pod choinkę, co na urodziny. Ma bowiem drań szczęście, że jak zaczyna 6 grudnia, to kończy 10 stycznia...

    OdpowiedzUsuń
  11. Kochana :) Pracuj dla siebie i jak najlepiej, a wszystkie inne opinie miej głęboko w nosie.... Myśl o sobie, dbaj o siebie, ciesz się tym wszystkim co masz :))))) jeszcze troszkę czasu i wszystko będzie na swoim miejscu :))))

    OdpowiedzUsuń
  12. Aguś... obiecuję poprawę :*

    OdpowiedzUsuń