Właśnie starannie okryłam kołderką drania, który już smacznie spał. Zaparzyłam sobie dzbanek herbaty jaśminowej i włączyłam komputer, podstępnie wyłączony przez ślubnego, kiedy draniowi czytałam bajkę.
Właśnie się wygodnie usadowiłam przed, gdy usłyszałam dzwonek do drzwi. Niedziela, późny wieczór - taki na granicy nocy już prawie...
- Zakochałam się - powiedziała na mój widok rozpromieniona Ona, kiedy wyszłam do przedpokoju zastanawiając się, co się stało, że Ona tak późno, bez zapowiedzi, sama pokonując kilometrów sto... Ale to "zakochałam się" niejako wyjaśniało wszystko...
Mąż mój własny i osobisty stał równie zdziwiony jak ja, czekając cierpliwie na mokrą kurtkę, która Ona mozolnie zdejmowała. Potem wyjął z lodówki ser pleśniowy, otworzył butelkę i szeptem zapytał, dlaczego nie mam normalnych koleżanek.
No jak to nie mam? Mam. Same normalne. Chyba...
- No to zaczynamy? - zapytałam wchodząc do pokoju naszykowana na debatę nocną pełną za i przeciw, gotowa na dyskusję serca i rozumu oraz pewna, że dyskusja owa niczego nie zmieni, ani niczego nowego nie wniesie.
- W zasadzie to jeszcze nic. Nic kompletnie. To znaczy nic namacalnego. A tego nienamacalnego stało się tak dużo..., tak dużo, że... Normalnie mrowi mnie skóra i aż się boję pomyśleć, co się wydarzyło już i co się wydarzy jeszcze! No i poza tym to się zakochałam.
- Na nowo w tym, co to ma taką samą obrączkę jak ty? - Taaaak... jak ta głupia zapytałam... Aż sama się siebie przeraziłam. Przecież oczywiste, że nie w nim! Pytam jak nawiedzona i bezmyślna. Ona popatrzyła na mnie jakby mnie pierwszy raz widziała z niedowierzaniem wielkim i po kilku chwilach zapytała, skąd mi się wziął nagle taki racjonalizm. Sama nie wiem skąd. Jakoś tak się pojawił nagle i tak na przekór sytuacji chyba. Świadom jednak swojej niklej asertywności nie odzywał się już zbyt często... A Ona całą noc opowiadała mi o swoich emocjach i emocjach i o emocjach. O motylach, o arytmii, o szybszym oddechu... A ja słuchałam i nie wierzyłam i emocje sobie przypominałam własne i tym palcem serdecznym po tym kieliszku wodziłam i wodziłam...
- Wiedziałam, że mnie zrozumiesz i nie zapytasz "a po co ci to" - powiedziała Ona przy porannej kawie. Bardzo wczesnej i bardzo mocnej. Takiej, co to niemal gęsta i w małej filiżance. - Nawet nie wiesz, jak bardzo chciałabym mieć to twoje opanowanie i pewność... - dodała Ona stając po szóstej rano w drzwiach wyjściowych.
"Nawet nie wiesz, jak bardzo ci zazdroszczę..." pomyślałam zamykając je za nią.
***
Wzięłam się dzisiaj za przesadzanie kwiatów, przestawianie mebli, przebrałam zawartość szaf, skręciłam dużą półkę stojącą do kuchni, poprzestawiałam całe szkło i trzy serwisy obiadowe, poprasowałam, wysprzątałam kuchnię, przetarłam parapety, dwa razy wyszłam po zakupy...
Ledwo mogę się ruszyć, boli mnie wszystko, jestem padnięta i niestety nadal mam to męczące mnie poczucie, że po raz pierwszy z przyjaciółką szczera do końca nie byłam. Ale i to poczucie blednie przy paskudnej świadomości... że ja jej zazdroszczę prawdziwie...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz