Pani wczoraj szybciutko zakończyła rozmowę z podłotą, który zdziwiony ogromnie faktem owym wytknął mi godzinę nawet. I to wcale kurtuazyjnie tego nie zrobił. No ale podłota to, więc i dziwić się nie ma czemu. Zdziwił się za to ślubny wchodząc do sypialni. Taaa... zdziwienie podłoty przy zdziwieniu ślubnego to po prostu pikuś. Ślubny wszedł, przetarł oczy, spojrzał na zegarek (widocznie wczoraj faceci tak już po prostu mieli) i kompletnie nie wiedział, jak ma się zachować. Normalnie szok! Mąż mój własny i osobisty, ślubny do tego, nie wiedział, co ma zrobić. W sypialni na dodatek. I nawet nie bardzo wiem, co go w takie osłupienie wprawiło. Być może to ta koszula nocna, którą wdziałam, a która prezentem od babci jest. Ale co? Na dworze zimno, a ona ciepła i długa taka i w ogóle mnie trzy w nią by wlazły. A może to nie owa koszulka, tylko fakt, że ja tak sobie w niej leżąc, butelkę spirytusu trzymałam? No w sumie... w sumie to ja zazwyczaj w dłoni trzymam ulubione... No ale moi drodzy - ja przepraszam, ale ulubionym to stanowczo smarować się nie dam! Do smarowania to spirytus jest. A skoro do smarowania jest i w domu jest, to go trzymałam.
Za to dzisiaj to ja jak ten młody bóg płci żeńskiej. Nic mnie nie boli, katar został zablokowany w połowie drogi do mojego nosa i jestem nawet w stanie trzem klasom dyktando podyktować. Tylko, że jak już mnie ślubny tak natarł i natarł i w pierzynkę owinął, to chyba od tych oparów spirytusowych wziął i usnął i pieców nie przełączył na więcej grzałek, więc dzisiaj w domku chłodniej ciut. Ale to nic... spirytu jeszcze trochę zostało...
klik
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz