poniedziałek, 8 września 2008

urlop

    W ubiegłym tygodniu drań pięknie chodził do przedszkola. Codziennie. Bez płaczu, z uśmiechem, niecierpliwy. W sobotę rano obudził nas zaraz po godzinie szóstej i... zażądał zaprowadzenia go do owej placówki oświatowej. W niedzielę uznał, że ma urlop. Wieczorem zaś zaczął przebąkiwać, że szkoda, iż się mu już urlop kończy.
Dzisiaj rano drań zaskoczył mnie niechęcią do wstania z łóżeczka, zasępioną miną po drodze i... płaczem w przedszkolu. Zwłaszcza tym płaczem nie zaskoczył. Takim żałosnym i bardzo prawdziwym. Próbowałam go przekonać. Próbowała przekonać go i pani przedszkolanka. Ba! nawet kucharka do tego przekonywania dołączyła, roztaczając przed draniem wizję pysznego obiadku. Nie dał się... Zaklęłam wzywając cholerę jasną - nie czyniąc tego ani w duchu, ani pod nosem, ubrałam drania i wróciliśmy do domu.
A potem to już prawie z górki: organizowanie opieki i gnanie na złamanie karku do szkoły. No i ta zdziwiona mina drania, który nie mógł zrozumieć, dlaczego ja nie mogę sobie zrobić urlopu, skoro on sobie na niego pozwolił...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz