czwartek, 25 września 2008

Pani...

    ... dawno gafy nie popełniła, więc już czas najwyższy na ową był. A ponieważ najmniej pani gafę chce popełnić w szkole - logiczne, że w szkole pani gafę strzeli taką na całego. A ponieważ pani półśrodków nie znosi, bo półśrodki są nijakie, to pani tak ze skrajności w skrajność - albo kochać, albo nienawidzić, albo słodkie, albo kwaśne, albo czarne, albo białe i to, co pomiędzy pani nie interesowało nigdy. Półgafa zatem również jest pani obca. No i idzie sobie dzisiaj pani tak po skończeniu lekcji, słonko świeci pięknie, pani obcasami stuka, biodrami kręci bo pod górę, okulary słoneczne na nosie, pani idzie i myśli o wszystkim, ale nie o chwili obecnej i w zasadzie to pani widzi mniej niż mało dzięki temu. No ale pani idzie, więc widoczna jest, a zważywszy, że na czarno, to i w oczy rzucająca się nieco. No i idzie pani sobie, myśli o tym i o owym i nagle słyszy pani wołanie. Nie, nie, nie!! To nie było wołanie o pomoc. Pani przystaje, odwraca głowę i... widzi pani swoją klasę. Taa... swoją klasę pani widzi, która dziwnie szybko w pani stronę się porusza. No to pani do nich się uśmiecha pięknie i czeka zadziwiona, czego to młodzież od pani chcieć może... A młodzież może... oj może... młodzież za panią biegła z pytaniem, czemu im pani z lekcji zwiała... A pani wcale nie zwiała, tylko na plan źle pani spojrzała. No bo słońce wyszło dzisiaj nagle tak...

PS. I w ogóle to wszyscy się mnie czepiają dzisiaj. Młodzież gnała jakieś sto metrów ze zdziwieniem w oczach i pretensją, że im czmycham. Drań się czepia, że jest już wieczór. Ślubny się dziwi, że obiadu nie ma. A przed chwilą i podłota się dopytał, czemu go podłotą zwę.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz